30 kwietnia zmarł Alojzy Szablewski, jeden z liderów polskiej opozycji demokratycznej z czasów PRL, poseł na Sejm I kadencji. Przedstawiamy niepublikowany dotąd wywiad, jakiego udzielił przed kilkoma miesiącami "Gościowi Niedzielnemu".
Ks. Rafał Starkowicz: Był Pan niezwykle aktywnym działaczem stoczniowej "Solidarności". Jakie ważne momenty z tego czasu najbardziej zapadły Panu w pamięć?
Alojzy Szablewski: Cóż, byłem przewodniczącym "Solidarności" w Stoczni Gdańskiej. Szczególnie czynnie pracowałem przed 1989 rokiem. W zasadzie wtedy prowadziłem trzy strajki. Ale także w 1981 r., po wprowadzeniu stanu wojennego, byłem w Komitecie Strajkowym...
To było trudne zadanie...
- Gdy wprowadzono stan wojenny, Lecha Wałęsy oczywiście tutaj nie było. A ja koniecznie chciałem wprowadzić protest przeciwko temu, co się stało. Władza zgodziła się na "Solidarność", a tu ją zdeptano i zniszczono. Rozpoczęliśmy strajk protestacyjny, ale ja, jako człowiek wierzący, nie chciałem dopuścić do tego, żeby nastąpiła bratobójcza walka. Bardzo dużo solidarnościowej młodzieży jesienią tego roku zostało powołanych do wojska. To byłoby naprawdę straszne, gdyby nastąpiła konfrontacja stoczniowców z nimi. Walczylibyśmy wówczas przeciwko sobie w imię obcych interesów.
Ale w stoczni panowały przecież bojowe nastroje.
- To prawda. Przychodzi do mnie stoczniowiec i mówi: "Panie przewodniczący, my tniemy pręty". A to były pręty zbrojeniowe. Tego żelastwa w stoczni jest masę. Proszę sobie wyobrazić dwumetrowe pręty, którym postanowili końce zaklepać na ostro w stoczniowej kuźni. Chcieli, żeby każdy stoczniowiec miał taką broń. Bo przecież my wobec wojska i milicji byliśmy zupełnie bezbronni. Powiedziałem wówczas: "Bójcie się Boga! Zastanówcie się nad tym! Mam dopuścić do bratobójczej walki?". My mielibyśmy te piki. A tam nasi młodzi koledzy mieli broń palną. Nawet w obronie własnej strzelaliby. Czułem, że może dojść do strasznej masakry. Nie chciałem, żeby powtórzył się rok 70. Postanowiłem, że jeżeli ktoś się do tego nie zastosuje, niestety będzie musiał opuścić stocznię. Uważałem, że wystarczy nam to, że na cały świat poszła informacja o tym, że Stocznia Gdańska stoi i protestuje przeciwko temu, co Jaruzelski wprowadził. "Jeżeli wejdą na teren stoczni i aresztują was - trudno. My broni palnej nie mamy. Bo gdybym ja miał tam kilka tysięcy karabinów, a byłem oficerem w wojsku, to bym poprowadził was. I na pewno byśmy wygrali".
Jak te działania zostały ocenione przez środowiska solidarnościowe?
- Ksiądz Henryk Jankowski na moim procesie powiedział: "Gdyby Szablewski nie prowadził strajku, to by doszło do potwornej masakry". Nawet dyrektor stoczni mówił, że Szablewski miał taką dyscyplinę, że wszyscy go słuchali. W rezultacie po 9 procesach dali mi wyrok w zawieszeniu. No i wyszedłem. Do dziś jestem przekonany, że to była słuszna decyzja. My, Polacy, nie powinniśmy się wzajemnie zabijać . To nie znaczy, że nie stawialiśmy oporu. Zanim nastąpiły próby pacyfikacji stoczni, kazałem sprowadzić na bramy ciężki sprzęt i to wszystko pospawać. Żeby nie mogli wjechać. Dlatego zomowcy, nie widząc innej rady, poprosili wojsko i czołgami rozbili bramy. Wielu stoczniowców uciekło, wielu się ukryło... Ale bardzo wielu zostało aresztowanych. Ci, którzy mieli jakąś funkcję, aresztowani byli "z klucza". Szeregowi członkowie strajku zostali pobici. A później była weryfikacja. Do połowy stycznia przyglądali się każdemu, czy pozwolić mu pracować w stoczni czy nie.
Koniec strajku nie był zapewne końcem oporu stoczniowców...
- Z aresztu wyszedłem w sierpniu 1982 roku. Podziemne struktury zakładowej "Solidarności" odtwarzaliśmy na wzór Armii Krajowej. Każdego członka zaprzysięgaliśmy. A tekst przysięgi zbliżony był do tego, jaki składali żołnierze AK. Utrzymaliśmy się do końca. Nie udało się im nas rozszyfrować. Stworzyliśmy ścisły zarząd. Tajna Komisja "Solidarności" - bo tak się on nazywał - kierowała organizacjami w poszczególnych wydziałach stoczni. A było ich wówczas około 50. I na każdym wydziale były oddzielne komisje wydziałowe.
Później były strajki roku 1988. Jak do nich doszło?
- W 1988 roku, w maju, sytuacja dojrzała już do tego, że należałoby na nowo powalczyć o "Solidarność". Wtedy zaczęliśmy strajki. Ten majowy trwał 9 dni. Później sierpniowy - 11. Jaruzelski sprawował wówczas trzy funkcje - był premierem, zwierzchnikiem sił zbrojnych i zwierzchnikiem partii. Powiedziałem wtedy przed kamerami: "Jako premier musi pan się interesować, o co nam tu chodzi". Dziennikarze zadawali mi pokrętne pytania. Nie dałem się wówczas sprowokować. Pojechali później z tym nagraniem do Komitetu Centralnego i wyświetlili Jaruzelskiemu ten fragment. Podobno powiedział wtedy: "Podoba mi się ten inżynier ze Stoczni Gdańskiej". Bo ja go nie atakowałem, ale logicznie mówiłem, co powinno się w Polsce dokonać. W jednym artykule napisali nawet później: "Szablewski złapał Jaruzelskiego na haczyk".
Uroczystości pogrzebowe śp. Alojzego Szablewskiego rozpoczną się Mszą św. w sanktuarium MB Fatimskiej w Gdańsku-Żabiance, którą 5 maja (piątek) o godz. 11 celebrować będzie abp Sławoj Leszek Głódź. Pogrzeb odbędzie się bezpośrednio po Mszy św. na cmentarzu w Gdańsku-Oliwie.