We wtorek Donald Trump podpisał dekret o „niezależności energetycznej”. Ameryka ma się skupić na własnych źródłach energii.
Rozporządzenie amerykańskiego prezydenta wycofuje się z przeforsowanej przez Baracka Obamę polityki klimatycznej. Zniesione mają być administracyjne ograniczenia inwestycji w wydobycie węgla. Jak stwierdził Donald Trump, „należy pozbyć się regulacji ograniczających swobodę ekonomiczną stanów i pozwolić stanom decydować co jest dla nich najlepsze, a górnikom dać możliwość powrotu do pracy”. Prezydent zapowiedział też wsparcie dla przemysłu wydobywczego.
Na mocy dekretu zrewidowany ma też być program Clean Power Plan, oczko w głowie Baracka Obamy. Zakładał on ograniczenie emisji dwutlenku węgla, nakładając restrykcje na elektrownie węglowe. Program ten spotkał się z silnym oporem stanów, które walczyły z decyzją byłego prezydenta w sądach. Był on też słabo egzekwowany, a po decyzji Donalda Trumpa, będzie znacząco ograniczony. W opinii jego przeciwników, program ten jest zagrożeniem dla gospodarki USA, gdyż zwiększa jej wrażliwości na ceny energii.
Jednak najpoważniejsze skutki w kwestii zmiany klimatu będą miały decyzje Donalda Trumpa w dziedzinie przemysłu naftowego i gazowego. Rewolucja łupkowa mocno wpłynęła na światowy rynek i w dużym stopniu uniezależniła Stany Zjednoczone od zagranicznych dostawców. Jednak technologia wydobycia surowców z pokładów łupkowych wzbudza wśród ekologów wiele kontrowersji, i co bardziej radykalni chcą całkowitego zakazania tego typu wydobycia. Spory wywołuje też budowa nowych rurociągów, a nowy prezydent jest wielkim zwolennikiem tego typu inwestycji.
W USA, podobnie jak w Polsce, wciąż silny jest spór zwolenników bezpieczeństwa energetycznego ze zwolennikami walki z globalnym ociepleniem. W przeciwieństwie do Europy zachodniej, znaczna część amerykańskiej opinii publicznej zdaje sobie sprawę z małej skuteczności polityki klimatycznej, w obliczu braku zaangażowania w nią Chin, Indii czy Rosji, a także z bardzo wysokich kosztów inwestowania w energię odnawialną. Donald Trump od początku kampanii wyrażał sceptycyzm wobec polityki klimatycznej, stawiając na pierwszym miejscu dobro amerykańskiej gospodarki. I między innymi, dzięki temu wygrał wybory.