Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła. J 7,30
Jezus obchodził Galileę. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi zamierzali Go zabić.
A zbliżało się żydowskie Święto Namiotów. Kiedy zaś bracia Jego udali się na święto, wówczas poszedł i On, jednakże nie jawnie, lecz skrycie.
Niektórzy z mieszkańców Jerozolimy mówili: «Czyż to nie jest Ten, którego usiłują zabić? A oto jawnie przemawia i nic mu nie mówią. Czyżby zwierzchnicy naprawdę się przekonali, że On jest Mesjaszem? Przecież my wiemy, skąd On pochodzi, natomiast gdy Mesjasz przyjdzie, nikt nie będzie wiedział, skąd jest».
A Jezus, nauczając w świątyni, zawołał tymi słowami: «I Mnie znacie, i wiecie, skąd jestem. Ja jednak nie przyszedłem sam z siebie; lecz prawdomówny jest Ten, który Mnie posłał, którego wy nie znacie. Ja Go znam, bo od Niego jestem i On Mnie posłał».
Zamierzali więc Go pojmać, jednakże nikt nie podniósł na Niego ręki, ponieważ godzina Jego jeszcze nie nadeszła.
Zamierzali pojmać Jezusa, ale nie mogli tego uczynić. Nie mogli… Nie chodzi o to, że im się nie udało, że – z jakichś mniej czy bardziej przypadkowych powodów – zamiar pojmania Jezusa się nie powiódł, ale – po prostu – nie mogli, podkreślmy raz jeszcze, nie mogli tego uczynić. Dlaczego – właściwie – nie mogli? Ciekawe też – jak oni sami, ci z mieszkańców Jerozolimy, którzy nastawali na Jezusa, postrzegali swoją niemoc w tej sprawie? Jak ją sobie (a może i innym) tłumaczyli? Tak czy owak, „nikt nie podniósł na Niego ręki…”. Są ludzkie chęci (dobre i złe), ludzkie zamiary, ludzkie plany. I jest plan Boży. Wreszcie przecież pojmano Jezusa, pojmano i ukrzyżowano. Uczynili to pewnie nie ci sami ludzie, którzy w czasie Święta Namiotów zamierzali Go pojmać, ale to ich następcy mogli dać upust swojej nienawiści do Jezusa, bo godzina Jego nadeszła.