Mjr Weronika Sebastianowicz ps. Różyczka gościła w Płocku z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, który obchodzony jest 1 marca, w rocznicę wyroku na członkach IV Zarządu Głównego Zrzeszenia WiN.
- Jestem tu po raz drugi i bardzo się cieszę, że Pan Bóg pozwolił mi znowu przyjechać do was. Jesteśmy dziećmi tej samej matki, ojczyzny - mówiła na spotkaniu, które odbyło się w niedzielę w Nowym Kinie Przedwiośnie, prezes Związku Żołnierzy AK na Białorusi, sybiraczka i Żołnierz Wyklęty. Mjr Weronika Sebastianowicz wspominała o wstąpieniu w szeregi Armii Krajowej (miała zaledwie 13 lat, gdy złożyła przysięgę), o więzieniu, torturach i zesłaniu za przynależność do powojennego podziemia antykomunistycznego (była członkiem WiN) w inspektoracie grodzieńskim AK.
- Do Armii Krajowej nikt nie zapraszał, nikt nic nie obiecał, ani nowej pracy, ani ziemi. A szły całe rodziny… W 46 roku już było nas dużo. Ale ta „zaraza czerwona”, przepraszam, że tak mówię, ale nie ma na nią lepszych słów, nie dawała nam spokoju. Wciąż obławy, śmierci, tyle ludzi ginęło. Też były marzenia, każdy sobie coś myślał. Ten mówi "pójdę na uczelnię", drugi mówi "nie, ja już na roli z ojcem zostanę", a parę dni i już nie żyją, i nie wiadomo, gdzie są pochowane… - opowiadała Różyczka, której cała rodzina była zaangażowana w walkę z okupantami: niemieckim i sowieckim.
Major Sebastianowicz przejmująco wspominała o realiach więzienia i zesłania do łagru. Została aresztowana w kwietniu 1951 r. i skazana na karę 25 lat pozbawienia wolności.
- Dużo się pisze, dużo się filmuje w Polsce, jest dużo rozmowy na ten temat, ale kochani, to nie da się przekazać. Więzienie w Grodnie. Palce złamane, czaszka rozbita. W dzień spać nie można. A całą noc biją i biorą na przesłuchanie. A nie - to do karceru. To taka budka betonowa, metr na metr. Dookoła leje się woda i biegają szczury. Dwa razy na dobę nalewano wodę. W tym karcerze ja przebyła 3 miesiące. Wyrok 25 lat. To jak kara śmierci. Zatrzymaliśmy się w Moskwie na Łubiance, potem jechaliśmy do Workuty. Półtora roku w Workucie. Byłam bardzo szczęśliwa, bo mamę przysłali. Ale to trwało kilka miesięcy. Mnie zabrano do łagru zastrzeżonego - opowiadała sybiraczka i Żołnierz Wyklęty.
Na Syberii - ciężka praca, przy wyrębie lasów, a do tego ekstremalny klimat - 50 st. mrozu, a latem kilkudziesięciostopniowy upał. - Musieliśmy pracować, żeby wypracować tą normę 30 deko chleba. Rano i wieczór owies, jak dla konia, na obiad przywozili korzenie brukwi. Mówiliśmy - Boże, kiedy najemy się chleba do syta? Dzisiaj mamy tego chleba do syta, ale zdrowie zostawiliśmy tam… - mówiła mjr Sebastianowicz.
Trzykrotnie, jak przyznała w Płocku, próbowała odebrać sobie życie: dwa razy w więzieniu, a ostatni raz na Syberii. - Powiedzieli, że mogę się pocieszyć, bo mój brat „bandyta” jest zabity. Pamiętam, jak myślałam, "jaki sens życia?". Poszłam pod padające drzewo, ale źle obliczyła. A potem ja zatrzymała się. Mówię - Matko Najświętsza, wybacz mi, więcej tego robić nie będę - mówiła. Niełatwo też wybaczyć oprawcom, gdy wracają we wspomnieniach okrzyki więzionych i torturowanych.
Po powrocie z zesłania Weronika Sebastianowicz wyszła za mąż, urodziła dzieci. Zaangażowała się w organizacje polskie na Białorusi. Mija 14 lat od śmierci jej męża, dzieci musiały wyjechać na zachód, za pracą. Ale, jak podkreśla mjr Sebastianowicz, chociaż mieszka sama, nie czuje się samotną. - Sercem i duszą jestem zawsze z Polską. Mam zawsze dużo gości - mówiła ze wzruszeniem.
Podczas spotkania, organizatorzy 5 Płockiego Marszu Pamięci Żołnierzy Wyklętych, przekazali "Różyczce" symboliczny czek z wypisaną kwotą 7650 zł - tyle udało się zgromadzić podczas zbiórki na rzecz Związku Żołnierzy AK na Białorusi.
Drugą część spotkania ze świadkami tamtych powojennych walk z sowieckim okupantem wypełniły wspomnienia dzieci Żołnierzy Wyklętych. W rozmowie, którą poprowadził Kajetan Rajski, redaktor kwartalnika "Wyklęci" i autor książki "Wilczęta", uczestniczyła Bożena Przybyłowska, córka Jana Przybyłowskiego ps. Onufry i Romualdy Przybyłowskiej ps. Amerykanka, oraz syn ostatniego poległego Żołnierza Wyklętego Józefa Franczaka ps. Laluś z Lubelszczyzny, Marek Franczak.
- Dziś zauważamy, że ilość spotkań, marszów, biegów, koncertów przed 1 marca przerosła chyba nasze oczekiwania. Ale nie możemy zapominać o tym, że niestety, coraz więcej pojawia się głosów nieprzychylnych Żołnierzom Wyklętym. Kiedy teraz stali się symbolem, najbardziej uderzają. Rok temu jeszcze takich ataków nie było. W tym roku zauważalna jest nagonka w prasie, zauważalne są wypowiedzi poszczególnych osób, polityków, dziennikarzy, osób, na pierwszy rzut oka niespecjalnie związanych z tematem - zwracał uwagę Kajetan Rajski.
- Do dzisiaj, ja się spotykam z tym, jak mówi się, że to byli bandyci. My musimy włożyć dużo wysiłku, żeby to zmienić - przyznała córka "Onufrego". Bożena Przybyłowska wspominała m.in. jak wyglądały śledztwa Żołnierzy Wyklętych. - Ci żyjący, którzy znajdowali się w celach, zazdrościli tym, którzy zginęli z bronią w ręku. Moja mama, która przesiedziała 2 lata, opowiadała, że przynoszono z przesłuchania kobiety w kocach, tak były skatowane. Podobnie z mężczyznami - mówiła Bożena Przybyłowska. - Ojciec bardzo długo się trzymał - wspominała w oparciu o opowieści bezpośredniego świadka - nic nie zeznawał. Dopiero po jakimś czasie przyszedł do celi załamany. Okazało się, że pokazali mu, jak biją, torturują moją matkę, i on wtedy przyznał się, do czego kazali mu się przyznać.
Komuniści oskarżyli Przybyłowskiego m.in. współpracę z gestapo. - To było straszną bzdurą. Rozprawy to był rodzaj sztuki rozpisany na role. To była pokazówka, transmitowana na żywo. Tutaj w Płocku podobno były specjalne głośniki - opowiadała córka "Onufrego", członka sztabu 11 Grupy Operacyjnej NSZ.
Bożena Przybyłowska wspominała też o trudnościach w czasie trwającego 15 lat procesu kasacyjnego wyroku z 1949 r. - W tych dokumentach znowu widniało, że ojciec przyznał się do winy. I dokąd byli sędziowie starych roczników, nie można było wyjść poza ten zaklęty krąg. Sąd dwukrotnie zwracał się do Niemiec, czy taki a taki Przybyłowski był współpracownikiem gestapo. Oni odpisywali, że nie, że gestapo go poszukiwało. Pisano do Rosji. Rosjanie, mówiąc kolokwialnie "olali" to. Nie opowiedzieli na to. W pewnym momencie tak się zdenerwowałam, że zapytałam, czy teraz wystąpimy do Chińskiej Republiki Ludowej, za co mogłam zostać ukarana grzywną za obrazę sądu - wspominała podczas niedzielnego spotkania Bożena Przybyłowska. Córka Żołnierza Wyklętego z płockiego regionu, apelowała też: - Nie dajmy się wrzucić do tego europejskiego tygla. Zachowajmy nasza tradycję, naszą wiarę, zachowajmy nasze wartości. Jestem gotowa zrezygnować z części swobód obywatelskich, abyśmy tylko zachowali to, co jest ważne - mówiła.
- Jestem dumny z tego, że będąc na pogrzebach Łupaszki, Inki, Zagończyka widzę tłumy młodych ludzi - mówił z kolei Marek Franczak, Józefa Franczaka ps. Laluś, Lalek - ostatniego i najdłużej ukrywającego się Wyklętego. - Praktycznie od 53 r. zostaje sam. To jest walka o przetrwanie. Mimo że się ukrywał i nie wykonywał jakichś spektakularnych wyroków, to wpłynęło pismo do Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Lublinie, żeby odpowiednie służby zrobiły porządek z "bandytą" Franczakiem, bo w terenie nie można zakładać podstawowych organizacji partyjnych. Ten strach przed Wyklętymi był na tyle silny, że po prostu się bali - opowiadał syn "Lalusia". Ojca nie pamięta za dobrze. Pozostało tylko wspomnienie mężczyzny, który wychodzi z kupy zboża i oddala się. Marek Franczak miał wtedy 5 lat i nie wiedział, że to jego ojciec. Zapytany, co sądzi o opiniach, że Żołnierze Wyklęci, tak jak jego ojciec, utrzymywali się w ukryciu, terroryzując mieszkańców wsi, odpowiadał "to perfidne kłamstwa powielane o Żołnierzach Wyklętych". - Ludzie narażali swoje rodziny, pomagając im. Bez chłopów ich egzystencja byłaby niemożliwa - podkreślał. O tym miałaby świadczyć liczba melin - miejsc, gdzie otrzymywali pomoc i schronienie
Marek Franczak i Bożena Przybyłowska zostali zapytani także o swoje losy, jako dzieci Żołnierzy Wyklętych. Syn "Lalusia" przyznał, że był pałowany przez milicję, ale to wyrabiało raczej twardość charakteru. Nie doznał szczególnych represji, ale nie dostał się do liceum, za "niepoprawność polityczną". - Mam rodzinę, dwóch synów. Cieszę się, że jestem tu z wami - mówił do uczestników spotkania w Płocku.
Organizatorem płocki obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych są Stowarzyszenie Sympatyków Klubu Wisła Płock, Stowarzyszenie Historyczne im. 11. Grupy Operacyjnej NSZ i Stowarzyszenie Pro Patria Lokalni Patrioci.