To (oprócz konieczności uzyskania zgody na wycinkę) byłaby logiczna konsekwencja uznania prywatnych drzew za dobro wspólne.
Lecą wióry w kolejnej wojnie narodowej - tym razem o drzewa. Oburzenie części społeczeństwa wzbudziło nowe prawo zdejmujące z prywatnych właścicieli obowiązek uzyskania pozwolenia na wycięcie drzewa czy krzewu rosnącego na jego posesji. Najczęściej używany argument jest taki, że nowe prawo doprowadzi do niekontrolowanej wycinki drzew i dewastacji drzewostanu w Polsce, a drzewa są przecież wartością wspólną.
Lubię drzewa. Dają cień, poprawiają jakość powietrza, którym oddychamy i podnoszą estetykę otoczenia. Lubię drzewa, ale ich nie czczę. Sadzę przeróżne gatunki jeśli tylko mam okazję i miejsce. Ale mam świadomość, że są sytuacje, kiedy trzeba je przyciąć lub wyciąć. Jeśli państwo chce moje prywatne drzewa uznać za dobro wspólne i zabronić mi decydowania o ich losie to dobrze, niech tak będzie, ale niech też państwo konsekwentnie weźmie na siebie koszty tego wspólnego dobra - zwróci mi pieniądze za sadzonki (przede mną zakup 20 drzewek, chętnie przyjmę zwrot z miejskiej kasy), nawóz, narzędzia do pielęgnacji, osłonki na zimę i godziny pracy, które mógłbym przecież spędzić np. bawiąc się z synem lub czytając książkę na leżaku. Niech państwo weźmie na siebie finansową odpowiedzialność za ewentualne straty, do których dojdzie z powodu nie wydania lub zbyt późnego wydania zgody na wycinkę. Bo, kiedy drzewo runie na czyjeś auto lub - co gorsza kogoś - to wtedy już drzewo jest prywatne i odpowiada za nie wyłącznie właściciel.
Jeśli drzewo na prywatnej posesji to dobro wspólne, to wszyscy powinniśmy składać się na nie w podatkach. Bo w sumie dlaczego nie? Zresztą tego typu absurdów jest więcej. Na przykład chodnik przylegający do prywatnej posesji. Jak celnie zauważył znajomy - gdy trzeba go odśnieżyć - to obowiązek właściciela, a gdy właściciel działki chciałby napić się na stojącej przy tym chodniku ławeczce piwa - oj, wtedy już łamie zakaz spożywania alkoholu w miejscu publicznym.
Koncepcje relacji państwa do własności są różne. Można dyskutować o ich dobrych i słabych stronach. Ale jednym z najgłupszych rozwiązań jest niekonsekwencja - sytuacja, gdy państwo ingeruje w swobodę dysponowania własnością, ale to właściciel ponosi koszty.
Pytanie: czy ci, którzy dziś protestują przeciwko prawu właściciela do wycinki drzewa na swojej posesji, ze względu na wspólne dobro, jakim jest drzewostan i szeroko rozumiana ekologia, równie chętnie zapłacą ze swoich podatków za poniesione przez właściciela koszty sadzenia, pielęgnacji i czasu spędzonego na pracach ogrodowych?