Może nie zobaczymy więcej Merkel w Warszawie...
Wizyta kanclerz Merkel w Warszawie jest okazją do zbudowania solidnego partnerstwa polsko-niemieckiego, nie tylko w sprawach bilateralnych, ale także w kontekście zmian, jakie czekają Unię Europejską. Porozumienie z nią jest możliwe, a nawet konieczne, gdyż być może jesienią Merkel przegra wybory i straci swój urząd. Stąd tytułowe pytanie komentarza.
Pojawienie się Martina Schulza w roli kandydata socjaldemokratów do urzędu kanclerza zmieniło bowiem nastawienie niemieckiej opinii. Długo panowało tam przekonanie, że Merkel nie ma z kim przegrać. Rzeczywiście trudno sobie wyobrazić, aby populistyczna, a także coraz częściej sięgająca po nacjonalistyczną retorykę Alternatywa dla Niemiec zdołała w wyborach federalnych uzyskać więcej aniżeli kilkanaście procent głosów. Realną siłą dysponuje niemiecka socjaldemokracja, jednak pod kierunkiem dotychczasowego wicekanclerza Sigmara Gabriela nie odnotowała wielkich sukcesów, będąc wyraźnie w cieniu Merkel. Gabriel wiedział, że nie przyciągnie do SPD nowych wyborców, dlatego zdecydował się ustąpić miejsca szefowi Parlamentu Europejskiego Martinowi Schulzowi. Efekty przyszły bardzo szybko. Wczoraj po raz pierwszy w tej kadencji w sondażach SPD wyprzedziła blok partii chadeckich CDU/CSU kanclerz Angeli Merkel.
Oczywiście do wyborów jest jeszcze osiem miesięcy i wiele może się zmienić. Jednak Schulz jako wicekanclerz i nowy minister spraw zagranicznych także nie będzie marnował czasu, ale starał się zdobywać punkty w rozgrywce wyborczej. Tym bardziej że będzie mógł liczyć na wsparcie ze strony nowego prezydenta Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera. Socjaldemokratom przy tym będzie łatwiej zdobywać potencjalnych kandydatów do współrządzenia, gdyż mogą w przyszłości liczyć na alians z Lewicą lub Zielonymi. Szanse zaś, że do Bundestagu wrócą liberałowie, tradycyjny koalicjant chadeków, wydają się iluzoryczne. Rządy chadeków z Alternatywą trudno sobie wyobrazić, nawet gdyby starczyło tej koalicji mandatów w Bundestagu. Zmiana w Berlinie jest więc dzisiaj prawdopodobna.
Z polskiego punktu widzenia będzie to zmiana na gorsze. Pomijając osobowość Schulza: lewaka, ekscentryka i besserwissera, skłonnego do pouczania wszystkich w każdej sprawie, także program socjalistów, zwłaszcza w polityce zagranicznej, będzie dla Polski szkodliwy. Zakłada on szybkie dogadanie się z Rosją i wycofanie z sankcji, a więc także uznanie, chociaż może nie formalne, aneksji Krymu. W polityce unijnej socjaldemokraci od dawna forsują pomysł Europy dwóch prędkości, czyli stworzenie unijnego jądra wokół strefy euro oraz stopniowego ograniczania wpływów pozostałych krajów członkowskich. To projekt w sposób oczywisty deprecjonujący znaczenie nowych krajów członkowskich, zwłaszcza tych, które nie przyjęły euro. Jego realizacja oznaczać będzie także programowy antyamerykanizm Brukseli oraz promowanie ideologicznych projektów typu gender lub przymusowe narzucanie polityki migracyjnej i wielokulturowości.
Niemieccy wyborcy z różnych powodów są długimi rządami Merkel zmęczeni i mogą zapragnąć zmiany. W interesie Polski jest więc, aby jej wizyta w Warszawie była wspólnym sukcesem i stała się dla niej argumentem w rozgrywce, jaką zaczyna o stabilizację Unii Europejskiej oraz utrzymanie przywództwa w Niemczech.