Po inauguracji Donalda Trumpa mogliśmy zobaczyć Amerykę przez pryzmat gwałtownych protestów w Waszyngtonie. Jednak nie jest to prawdziwy obraz Amerykanów, nawet tych przeciwnych nowemu prezydentowi.
W świat idzie news: zamieszki, demonstracje w Waszyngtonie. Bo główne światowe media nie stoją tam, gdzie tysiące ludzi, skupionych i skłaniających głowy podczas modlitwy kard. Dolana czy pastora Franklina, klaszczących i plączących przy dźwiękach hymnu USA. Nie, nie tylko zwolennicy Trumpa. Do modlitwy skłaniali głowy i płakali przy hymnie, i co najwyżej milczeli z dezaprobatą przy słowach Trumpa również jego przeciwnicy, którzy weszli w tłum z napisami "Nie mój prezydent". Ale tego wielcy nadawcy nie pokażą. Przy wyjściu z sektorów jakiś mikrofon pytał wychodzących, czy coś powiedzą do kamery. Gdy okazywało się, że to zwolennicy Trumpa, dziękował im, tłumacząc, ze szuka przeciwników... światowe media mówią o zamieszkach, bo kamery i obiektywy skierowali na "opozycję".
Widziałem tę "opozycję" rano: sataniści ubrani na czarno, z wymalowanymi twarzami, przechodzący w pobliżu kościoła na tyłach Białego Domu, w czasie modlitwy z udziałem prezydenta elekta. Widziałem tę "opozycję" na jednym ze skwerów: neopogańską grupę wyznawców... świętej wody, którzy szukali wschodu i modlili się do płynącej stamtąd energii. Widziałem "opozycję" z wulgarnymi napisami i postulatami proaborcyjnymi. I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.
Prawdziwa opozycja była w tym czasie razem ze zwolennikami nowego prezydenta. Wczoraj na koncercie powitalnym i dziś na ogromnej przestrzeni od Kapitolu po National Mall. Prawdziwa opozycja może i krzywiła się na wiele słów nowego prezydenta. Ale modliła się i płakała z tysiącami tych, którzy nie przyszli świętować zwycięstwa jednej partii, tylko świętować to, co jakimś cudem ciągle cementuje ten dziwaczny i zarazem fascynujący kraj. Tego media światowe nie zrozumieją, dopóki nie wejdą w tłum zwykłych Amerykanów i nie zrezygnują z opowiadania rzeczywistości przez pryzmat skrajności