Imperialny rozmach w połączeniu z rozrywkowo-patriotyczną oprawą. Takie wrażenie robi stolica USA na dzień przed zaprzysiężeniem Donalda Trumpa.
Wczoraj przeszliśmy po Waszyngtonie prawie 30 kilometrów. Samo rozeznanie logistyki wokół miejsc, gdzie odbędą się piątkowe uroczystości, sprawdzenie trasy parady po zaprzysiężeniu plus wizyta w miejscach, w których organizowane są imprezy towarzyszące, wymagają co najmniej 7 godzin marszu. Do tego wszystkiego na trasie, poza służbami i sztabami organizatorów, można spotkać zwykłych Amerykanów, którzy od kilku dni ściągają to Dystryktu Kolumbii ze wszystkich stanów.
Richard przyjechał z Alaski. Pod jednym z budynków na tyłach Białego Domu wyśpiewywał ludową pieśń mieszkańców zimnego stanu, uderzając przy tym w bęben. – To modlitwa za nową administrację i nowego prezydenta – mówi, wyłączając leżący obok telefon, przez który...prowadził transmisję dla lokalnej stacji radiowej na Alasce. Wysłała go do Waszyngtonu wspólnota, która modli się za rządzących. Ale chyba nie za wszystkich... – Jestem tutaj pierwszy raz – mówi Richard, zaznaczając, że właśnie zaprzysiężenie Trumpa jest dla niego i jego wspólnoty wyjątkowe.
Joe i Martin przyjechali z Teksasu jednym z licznych autokarów z grupami szkolnymi. Spotykam ich w okolicy National Mall. – Szkoła zrobiła nam wolne na kilka dni, żebyśmy mogli tu przyjechać. Żałuję, że nie mogłem jeszcze głosować w tych wyborach, ale na pewno zagłosowałbym na Trumpa – mówi Martin. Grupa uczniów z Luizjany jest bardziej podzielona. – Ja wierzę Trumpowi, ale nie wszystkie koleżanki podzielają mój entuzjazm – mówi Patricia. – Ale nadal się przyjaźnimy – śmieje się Katie, która nie kryje niechęci do nowego prezydenta.
Pod Lincoln Memorial trwa przygotowanie do Welcome Celebration Performers, wielkiego koncertu, który odbędzie się dzisiaj (w czwartek) pod tą świątynią amerykańskiej demokracji. Zbyt wielu najbardziej znanych gwiazd tu nie będzie (poza gwiazdą country Toby Keithem i aktorem Jonem Voightem niewielu tu celebrytów). Ale poza uczniami jest coraz więcej rodzin i znajomych, którzy przyjechali tu, żeby po prostu świętować inaugurację swojego prezydenta. – Oczywiście, że cieszę się ze zwycięstwa Trumpa. To prawdziwy biznesman, więc będzie wiedział, jak zadbać o interes Ameryki. No i jest konserwatystą. O Hilary proszę mnie nie pytać... ona powinna być w więzieniu, więc na tym poprzestańmy – Laura z Dallas w krótkich słowach uzasadnia, dlaczego wzięła aż tydzień urlopu, żeby być w tych dniach w Waszyngtonie.
Oczywiście, to nie pełen obraz klimatu przed zaprzysiężeniem. Nie brak też jednostkowych, za to bardzo fotogenicznych, przypadków protestujących przeciwko nowemu prezydentowi. Dosłownie godzinę po naszym przyjeździe do Waszyngtonu późnym wieczorem we wtorek pod Trump International Holel przy Pensylvania Avenue (na trasie parady po zaprzysiężeniu) podpalił się mężczyzna, który w ten sposób chciał wyrazić sprzeciw wobec Trumpa. Sam jednak musiał przerazić się tym, co zrobił, bo po niespełna minucie zaczął błagać policjantów, żeby go uratowali. Trafił do szpitala z poparzeniami trzeciego stopnia na ok 10 proc. powierzchni ciała.
Pod wspomnianym Lincoln Memorial przez parę godzin stał mężczyzna z wypisanym na kartonie... wyrazem sprzeciwu, mówiąc delikatnie. – Trump wygrał zgodnie z prawem, ale ja też korzystam ze swojego prawa do wyrażania opinii – mówił.
Prawda jest taka, że wokół takich demonstrantów od razu gromadzą się kamery mediów. I w świat idzie przekaz: Amerykanie protestują przeciwko Trumpowi. Nikt nie pokaże uczniów z Teksasu, Richarda z Alaski, kobiet z Dallas, biorących tydzień urlopu z pracy. Owszem, jutro, w dniu zaprzysiężenia, przeciwników Trumpa będzie już o wiele więcej: samych zarejestrowanych uczestników antyprezydenckich demonstracji jest ok. 350 tys. Na około milion spodziewanych przyjezdnych to ciągle mniejszość, ale i tak będzie to największa liczba przeciwników nowego prezydenta w historii inauguracji.