Ostatnia tona węgla wyjechała 30 grudnia z KWK Makoszowy w Zabrzu.
To był smutny dzień, zwłaszcza, że zakończeniu wydobycia węgla w tej 110-letniej kopalni nie towarzyszyła żadna, nawet skromna uroczystość. – Jest inna sytuacja, kiedy kopalnia jest likwidowana, ponieważ sczerpała złoże. Tutaj kopalnia przegrała z ekonomią – i w związku z tym niczego nie robimy – powiedział nam Witold Jajszczok, rzecznik prasowy Spółki Restrukturyzacji Kopalń, do której „Makoszowy” trafiły w maju 2015 roku.
Do jednej tony wydobytej w tej kopalni trzeba było dopłacać nawet 300 złotych. Tylko w zeszłym roku było to w sumie ok. 61 mln zł z budżetu państwa. SRK szukała inwestora, który chciałby ją przejąć. Nic z tego nie wyszło.
Jeszcze niedawno zdawało się, że kopalnia będzie mogła działać do 2018 roku. Wyrok na nią został jednak wydany w listopadzie. Komisja Europejska zgodziła się wtedy, żeby Polska w ramach pomocy publicznej przeznaczyła dla likwidowanych kopalń prawie 8 mld złotych. Wśród warunków było jednak zaprzestanie dopłacania do wydobycia w „Makoszowach”.
Załoga, choć w większości rozgoryczona, nie protestowała na wielką skalę. Podziemny protest w połowie grudnia miał znaczenie raczej symboliczne: trwał tylko kilkanaście godzin i był nieliczny – w kulminacyjnym momencie brało w nim udział 35 (według związkowców) lub 11 górników (według dyrekcji). Zapewne ma to związek z faktem, że wszyscy górnicy z KWK Makoszowy mają zapewnioną pracę na kopalniach Polskiej Grupy Górniczej i Jastrzębskiej Spółki Węglowej.
Kopalnia Makoszowy powstała w 1906 roku. Najtragiczniejszym wydarzeniem w jej historii był podziemny pożar w 1958 r., który zabił aż 72 górników – była to jedna z największych katastrof w powojennym polskim górnictwie.