Każdy kolejny zamach muzułmańskiego terrorysty wpływa na europejską opinię publiczną. Mogą one znacząco zmienić mapę polityczną naszego kontynentu.
Od kryzysu migracyjnego z lata 2015 r. spada systematycznie poparcie dla CDU Angeli Merkel. Utraconych wyborców przechwytuje antyimigrancka Alternatywa dla Niemiec. Ta młoda partia ma już prawie 15 proc. poparcia. Obecna koalicja chadeków z socjaldemokratami wciąż ma spore szanse na utrzymanie większości w Bundestagu. Jednak z każdym atakiem terrorystyczny szanse te zmniejszają się. W innych krajach Europy, które czekają na wybory, przeciwnicy muzułmańskiej imigracji są jeszcze silniejsi. Marine Le Pen z około 30 procentowym poparciem była do niedawna liderem sondaży. W Austrii FPO Waltera Hofera w sondażach dostaje 35 proc. i również prowadzi w rankingach. W Holandii liderem jest Partia Wolności Geerta Wildersa a we Włoszech Ruch Pięciu Gwiazd Beppe Grillo, grubo przekraczając 30 proc.
Jak można się było spodziewać, największy skok dla tych partii nastąpił w momencie kryzysu imigranckiego w 2015 r. Od tego czasu udało się zatrzymać masowy napływ imigrantów do Europy. W międzyczasie kolejne miasta stały się ofiarą zamachów terrorystycznych przeprowadzonych przez islamskich fundamentalistów. W tej sytuacji, antysystemowe partie umacniają swoje pozycje. W opinii wielu Europejczyków oferują one dobrą odpowiedź na problemy wynikające z globalizacji. Ograniczenie imigracji, ochrona rynku pracy, powrót do walut narodowych czy ograniczenie wpływu rynków finansowych są hasłami, które przyciągają wielu wyborców. I politycy, którzy je głoszą, mogą wkrótce stanowić prawo w całej Europie.
Radykalni islamiści wpłynęli już na europejską scenę polityczną. Poczucie zagrożenia sprawiło, że wielu Europejczyków zapragnęło powrotu do państw narodowych. Jednak takie tendencje pojawiły się już w czasie kryzysu finansowego, zagrożenie islamskim terroryzmem je tylko wzmocniło. Trudno powiedzieć, czy właśnie o to chodziło terrorystom. Na pewno chodziło im o wzbudzenie poczucia strachu w Europie. Już dziś, wielu polityków mówi, że musimy przyzwyczaić do życia z zagrożeniem terrorystycznym, tak jak w Izraelu. Czy w tej sytuacji zmienić coś może dojście do władzy partii obecnie antysystemowych? Na pewno ponowna kontrola na granicach mogłaby zwiększyć poczucie bezpieczeństwa. Jednak byłoby to zawieszeniem jednej ze podstawowych swobód w UE, czyli poruszania się po Europie bez paszportu. A to już byłoby symbolicznym zwycięstwem terrorystów.
Jałowy spór między zwolennikami powrotu do narodowego egoizmu a zwolennikami pogłębiania integracji pokazuje, że europejskie elity nie widzą prawdziwego źródła problemów. A jest nim rezygnacja z chrześcijańskich korzeni. Jeśli sami nie jesteśmy pewni wartości własnej kultury i wiary, to dlaczego mieliby ją szanować pozaeuropejscy imigranci. Rozumieją to islamscy fundamentaliści, którzy oferują im proste odpowiedzi na pytania egzystencjalne. Natomiast UE, rugując z przestrzeni europejskiej chrześcijaństwo, czyli podstawową rzecz wspólną dla Europejczyków, sama pozbawia ich jakichkolwiek odpowiedzi.
Kryzys imigrancki został tylko zatrzymany. W XXI w. najbardziej wzrośnie liczbowo ludność Afryki i Bliskiego Wschodu. Najbardziej spadnie liczba ludności naszego kontynentu. Trudno sobie wyobrazić, aby masy biednych Afrykanów nie chciały się przeprowadzić do bogatej, ale pustoszejącej Europy. Pytanie, jak zachowają się u nas w gościnie. Dla Polaków jest oczywiste, że jeśli ktoś chce u nas zamieszkać, powinien nauczyć się naszego języka i szanować naszą kulturę wypływającą z katolickiego charakteru naszego narodu. Nie jest to jednak takie oczywiste dla elit europejskich. Jeśli ich myślenie nie ulegnie zmianie, to same zostaną wkrótce zmienione. Tylko czy prorokowany przez sondaże przewroty na europejskich scenach politycznych rzeczywiście coś zmieni?