- Brat Albert przychodzi do nas jak anioł do Maryi, mówiąc: "Nie lękajcie się wziąć do siebie biednych, chorych i uchodźców". Swoim ofiarnym życiem zasłużył na wielki dar śmierci w chwili, gdy uobecniamy tajemnicę Bożego Narodzenia - mówił kard. Kazimierz Nycz, otwierając Rok św. Brata Alberta.
- Umarł w południe w święta Bożego Narodzenia i nie był to dzień przypadkowy - całym swoim życiem i rozumieniem solidarności Boga z człowiekiem zasłużył na ten wyjątkowy dar śmierci w chwili, gdy Kościół uobecnia tajemnicę Bożego Narodzenia - mówił kard. Nycz w bazylice Świętego Krzyża w Warszawie, otwierając obchody 100. rocznicy śmierci św. Brata Alberta. W świętokrzyskiej bazylice zgromadziły się m.in. albertynki z założonego 125 lat temu zgromadzenia oraz księża albertyni. Przy ołtarzu stanęły portret świętego oraz jego relikwie z warszawskiej placówki przy ul. Kawęczyńskiej, gdzie siostry prowadzą Dom Pomocy Społecznej i kuchnię dla ubogich. W Polsce posługuje ok. 40 braci albertynów i ok. 600 sióstr.
Metropolita warszawski, inaugurując Rok św. Brata Alberta, podkreślał, że jako świetnie wykształcony Polak patriota, który w powstaniu styczniowym stracił nogę, a jednocześnie wielki malarz, humanista i człowiek wielkich talentów, Adam Chmielowski przeżywał dylemat dwóch powołań.
- Gdy młody Karol Wojtyła stał przed podobnym dylematem - pisarz i aktor czy powołanie kapłańskie, wpatrywał się, jak ten dylemat z pomocą ludzi i Boga przeżywał młody Brat Albert. Ten dylemat polegał na tym, które z tych dwóch powołań uczynić najważniejszym, a które powołanie uczynić służebnym wobec pierwszego. Obaj wybrali podobnie - potrafili iść drogą świętości i stworzyć dzieła wielkie, aby się objawiło wielkie miłosierdzie Boga. Tacy święci, jak Brat Albert, którzy są bogaci ubóstwem, potrafią zrobić ogromnie dużo sami i wpłynąć inspirująco na innych, rozumiejąc, że dzieła wymagają ludzi, którzy są razem. Tak powstali albertyni i 125 lat temu także siostry albertynki. W ten sposób otwieramy Rok św. Brata Alberta. Dobrze się składa, że w Kościele przypada on po Wielkim Jubileuszu Miłosierdzia. Przedłużając go, w jakiś sposób utrwalamy wielkie wołanie o miłosierdzie, które nigdy nie może się skończyć. Wszystkim nam potrzeba tego, co w życiu św. Brata Alberta było najważniejsze: "Wszystko, co uczyniliście braciom moim najmniejszym, Mnieście uczynili" - mówił kard. Nycz, podkreślając że podobnie, jak Pan Bóg nie chciał nas zbawić "z zewnątrz, z wysokości nieba", tak św. Brat Albert nie chciał pomagać najuboższym z zewnątrz, jako filantrop, ale zamieszkał z nimi, stając się najuboższym z ubogich.
Odwołując się do czytanego dziś w kościołach listu biskupów na temat obchodów Roku św. Brata Alberta, metropolita warszawski podkreślił, że św. Brat Albert przyjmował do przytuliska wszystkich, "nie patrząc na metrykę urodzenia, metrykę chrzcielną, na dowód osobisty czy paszport".
- Do nas, którzy mamy różne dylematy, także wielki dylemat biedy, której czasem nie chcemy widzieć albo się boimy jak św. Józef przy Matce Najświętszej, św. Brat Albert mówi: "Nie bójcie się, nie lękajcie się wziąć do siebie chorych, biednych, uchodźców, pogardzanych z lęku czy z wygody" - mówił kardynał.
Św. Brat Albert - Adam Chmielowski - urodził się 20 sierpnia 1845 r. w Igołomi k. Krakowa. Był najstarszym dzieckiem Wojciecha i Józefy, miał trójkę rodzeństwa. W 1853 r. zmarł mu ojciec, a w 14. roku życia osierociła go matka. Jako 18-letni student Szkoły Rolniczo-Leśnej w Puławach brał udział w powstaniu styczniowym. W przegranej bitwie pod Mełchowem został ranny, w wyniku czego amputowano mu nogę. W 1865 r. przyjechał do Warszawy, gdzie rozpoczął studia malarskie, które kontynuował w Monachium. Wróciwszy do kraju w 1874 r., tworzył dzieła, w których coraz częściej pojawiała się tematyka religijna. W latach 80. XIX w. powstał jego słynny obraz "Ecce Homo", znamionujący zachodzące w nim przemiany. Adam Chmielowski postanowił oddać swoje życie na wyłączną służbę Bogu. Wstąpił do Zakonu Jezuitów, jednak po pół roku opuścił nowicjat i wyjechał na Podole do swojego brata Stanisława. Tam związał się z tercjarstwem św. Franciszka z Asyżu i prowadził pracę apostolską wśród ludności wiejskiej. W 1884 r. wrócił do Krakowa. Powodowany heroiczną miłością Boga i bliźnich, poświęcił życie służbie bezdomnym i opuszczonym. Otwierał dla nich przytuliska, aby przez stworzenie godziwych warunków życia ratować w nich ludzką godność i kierować ku Bogu.
W 1887 r., za zgodą kard. Albina Dunajewskiego, przywdział habit, a rok potem złożył na jego ręce śluby, dając początek nowej rodzinie zakonnej. Założone przez siebie Zgromadzenia Braci Albertynów (1888 r.) i Sióstr Albertynek (1891 r.) oparł na pierwotnej regule św. Franciszka z Asyżu. Centrum jego działalności stanowiły ogrzewalnie miejskie dla bezdomnych, które pracą apostolską przemieniał w przytuliska. Nie dysponując pieniędzmi, kwestował na utrzymanie ubogich, czasem sprzedawał namalowane przez siebie obrazy. Oddając się z biegiem czasu coraz pełniej posłudze ubogim, rezygnował stopniowo z malowania obrazów, ale przestając być artystą w ścisłym tego słowa znaczeniu, stawał się artystą jeszcze pełniej, odnawiając piękno znieważonego oblicza Chrystusa w człowieku z marginesu społecznego i dna moralnego. Zakładał również domy dla sierot, kalek, starców i nieuleczalnie chorych. Pomagał bezrobotnym, wyszukując dla nich pracę. Słynne są słowa Brata Alberta, że trzeba każdemu dać jeść, bezdomnemu miejsce, a nagiemu odzież; bez dachu i kawałka chleba może on już tylko kraść albo żebrać dla utrzymania życia.
Adam Chmielowski odznaczał się wybitnie franciszkańską duchowością. Heroicznie kochał Boga i bliźniego. Służbę na rzecz bezdomnych i nędzarzy uważał za formę kultu Męki Pańskiej. Umarł 25 grudnia 1916 r. w Krakowie w opinii świętości.