O książce opowiada jej redaktor ks. dr Andrzej Demitrów.
Wspólna liturgia z kard. Josephem Ratzingerem
(…) Kiedy w 1997 roku, tuż po przyjęciu święceń kapłańskich, ks. abp Alfons Nossol skierował mnie na studia biblijne w Wiecznym Mieście, nawet nie przypuszczałem, że pobyt w niemieckim kolegium Campo Santo Teutonico w Watykanie będzie dla mnie szczególnym doświadczeniem długoletnich, niemal cotygodniowych spotkań z kard. Ratzingerem. Należy tu dodać ważną informację, że przyszły papież był związany z kolegium niemieckim od momentu swego przyjazdu do Rzymu, w 1982 roku. W pierwszych miesiącach urzędowania ks. Kardynała w Kongregacji ds. Nauki Wiary jego własny apartament był remontowany, a gościnnie zamieszkał w Campo Santo. Przeprowadzając się do własnego mieszkania na własne życzenie nie chciał utracić kontaktu z kolegium i po rozmowie z ks. Erwinem Gatzem, rektorem niemieckiego domu, zaproponował konkretny dzień, czwartek, w którym przychodziłby odprawić Mszę św. o godz. 7.00. W ten sposób zrodziła się tradycja coczwartkowych celebracji ks. Kard. Josepha Ratzingera w kościele Matki Bożej Bolesnej w Campo Santo Teutonico, które od początku jego rzymskiej posługi aż do momentu wyboru na Stolicę Piotrową cieszyły się wielką popularnością nie tylko wśród licznych grup pielgrzymkowych z krajów niemieckojęzycznych, ale także z innych krajów, zwłaszcza ze Stanów Zjednoczonych. Nie brakowało też nigdy członków arcybractwa Campo Santo i mieszkańców domu - kapłanów i kleryków studiujących w Rzymie. Wyjątkiem był czas wakacji lub też wyjazd służbowy ks. Kardynała poza Rzym. Z reguły jednak informacja o tym docierała do nas wcześniej.
W sprawowanej przez niego liturgii, zwykle według formularza z dnia lub ze wspomnienia świętego, nie było nic nadzwyczajnego czy udziwnionego. Kard. Ratzinger przychodził 15 minut wcześniej, witał się z obecnymi w zakrystii i przygotowywał się do Mszy św. Ostatnie 5 minut trwał w skupieniu, ale emanował z niego spokój, udzielający się koncelebransom. Widać było, że nie stroni od ludzi, nie ucieka od nich. Raczej cieszył się, gdy wielu pielgrzymów całymi grupami przyjeżdżało z Niemiec, zwłaszcza z jego rodzinnej Bawarii. Czasem był to chór albo orkiestra, wtedy liturgia była ubogacona piękną grą i śpiewem. Mogę powiedzieć, że dla wielu była to jakby “czwartkowa audiencja” z ks. Kardynałem, po tej środowej z papieżem Janem Pawłem II.
Rozpoczynał Mszę św. liturgicznym przywitaniem i osobistym pozdrowieniem zgromadzonych, często wymieniając nazwy parafii czy grup uczestniczących w liturgii. Robił to z ujmującą prostotą i ze szczerym uśmiechem. Następnie wprowadzał w liturgię dnia, w treść czytań okresu liturgicznego albo w życiorys postaci świętego, podprowadzając pod akt pokutny. Mówił z pamięci, płynnie, oczywiście w języku ojczystym, ale zwartość myśli była tak wielka, że pozwalała na publikację tekstu bez specjalnej korekty, chociaż było to żywe słowo. W czasie Mszy św. pozostawał skupiony, ale stale uważny na to, co się działo wokół, zwłaszcza gdy kapłan podchodził do niego, prosząc o błogosławieństwo przed ewangelią. Zawsze osobiście rozdawał Komunię św. zgromadzonym pielgrzymom i gościom. Właśnie z tego czasu utkwił mi w pamięci pewien szczegół, gdy podczas trwającego tygodnia modlitw o jedność chrześcijan w kościele byli obecni bracia luteranie, z którymi wcześniej się spotkał. Oni również podeszli w procesji komunijnej, ale ze znaczącym gestem dłoni na piersiach, który wyrażał prośbę o błogosławieństwo, którego też ks. Kardynał udzielił. Dla nas koncelebrujących to było najgłębsze świadectwo ekumenicznego szacunku dla odmienności, a zarazem uznanie, że jeszcze nie jesteśmy jedno, aby sprawować Eucharystię. Po Mszy św. jeszcze w zakrystii wielu witało się i podchodziło, prosząc o błogosławieństwo przedmiotów religijnych. Czynił to z nieukrywaną radością. Nie uciekał od ludzi, ale po krótkiej modlitwie dziękczynnej każdy mógł do niego podejść, przywitać się, porozmawiać. Nie stronił też od zdjęć z grupami, które prosiły o wspólną pamiątkę. Przystawał i rozmawiał z ludźmi, czasem miał krótkie słowo do nich. Był w tym wszystkim spokojny i naturalny, nie widać było jakiegoś nerwowego pośpiechu, raczej zainteresowanie człowiekiem, zwłaszcza gdy podchodzono z dziećmi. Widać było wyraźnie, że cieszył się z tych spotkań.
Jako mieszkańcy kolegium mieliśmy jeszcze ten przywilej, że ks. Kardynał przychodził po Mszy św. do naszej jadalni na śniadanie. Był to równocześnie czas rozmów, wymiany zdań i podejmowanych, aktualnych tematów. Nie stronił od żartów, ale z ogromnym szacunkiem dla rozmówcy. Uderzała mnie osobiście umiejętność słuchania i stawiania pytań. Cechowała go przy tym prostota i bezpośrednie podejście, ogromne zainteresowaniem studentami, postępami w nauce, przedmiotem badań, ale także spędzaniem wakacji, podróżowaniem do Polski. Miał przy tym dobrą pamięć do ludzi i kojarzył nas, którzy już przebywaliśmy w Rzymie przez pewien czas. Przed wyjazdem na święta i czas wakacji przekazywał osobiście życzenia dla ks. Arcybiskupa i cieszył się każdym odwzajemnionym wyrazem pamięci. Niezapomniane było jego dzielenie się przeżyciami z pobytu w Opolu w 2000 roku, gdy gościł na Wydziale Teologicznym. Był pod tak wielkim wrażeniem spotkania z naszym środowiskiem, że o niczym więcej nie mówił, jak tylko o przyjęciu zgotowanym na Wydziale Teologicznym i w seminarium. Widać było, że cieszył się, że uczelnia tak się rozwinęła, jak również ilością kleryków i studentów teologii. Na dwa lata przed swym wyborem na Stolicę Piotrową pojechał jako legat Jana Pawła II do Krakowa na uroczystości św. Stanisława bpa. Pamiętam, że na pytanie o naukę j. polskiego przed wyjazdem odpowiedział: “Jestem już na to za stary”. Sześć lat posługi Benedykta XVI, a zwłaszcza jego pielgrzymowanie do Polski pokazuje, jak on sam od początku zrewidował to swoje przekonanie. Jego wybór na papieża nie był dla nas zaskoczeniem; dni poprzedzające konklawe - gdy patrzę na nie z perspektywy minionych lat - wyraźnie podprowadzały pod taki scenariusz. Sam dzień decydującego konklawe zapamiętam jako wielką radość, wręcz euforię w naszym kolegium. Śledziliśmy wywiady niemieckich wiadomości, pojawił się szampan, a późnym wieczorem w naszej auli konferencja niemieckich kardynałów z dziennikarzami z Niemiec. To wtedy padło słynne zdanie kard. Wettera z Monachium, które wszystkich rozbawiło: “Nie wolno zapominać, że nowy papież pochodzi z Bawarii”. Podsumowaniem kontaktów z naszym kolegium była wizyta papieża w naszym kościele Campo Santo dokładnie w miesiąc od inauguracji pontyfikatu podczas nabożeństwa majowego. Pozostawił nam wiele ciepłych słów, dziękując za wspólnie przeżyte lata i doświadczenie wspólnoty kapłańskiej: wspólnych celebracji i rozmów przy stole. Patrząc na te lata moich rzymskich studiów, poczytuję sobie za wielką łaskę, że dane mi było poznać obecnego papieża w tak prostych i zwyczajnych, a zarazem bliskich kontaktach, poprzez wspólne Msze św. i śniadania czwartkowe.
ks. Andrzej Demitrów