Przyjdzie, aby zabrać mi wszystko, a potem dać nieskończenie więcej.
„Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego”. Początek Adwentu zaprasza do namysłu nad końcem. Greckie słowo telos oznacza zarówno koniec, jak i cel. To połączenie mówi wiele. Człowiek żyje zawsze w obliczu końca swojego życia. Chrystus odwołuje się do obrazu biblijnego potopu, który zaskoczył wszystkich z wyjątkiem Noego. Tylko on jeden okazał się człowiekiem mądrym, przewidującym. Jego przykład jest skonfrontowany z obojętnością tych, którzy „jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali i nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich”. Dziś, niestety, także w Kościele brzmi tu i ówdzie fałszywa nuta uspokojenia, uśpienia. „Nie martwmy się zbytnio, bo Bóg jest dobry i kochany, więc nie pozwoli nam zginąć”. To nie tak. Boża dobroć nie może być usprawiedliwieniem, wymówką dla lenistwa, bierności, obojętności czy wręcz życia w grzechu. Boża miłość wzywa nas ciągle do nawrócenia, do życia w oczekiwaniu, w stałym napięciu. Noe jest symbolem nadziei, która wyraża się w działaniu. Budował arkę w czasie, kiedy nic nie wskazywało na potop i nadchodzącą zagładę. Ufał Bogu bezgranicznie, podczas gdy inni pozostawali obojętni. Jak to jest ze mną? Co jest moją arką? Rodzina, małżeństwo, poświęcenie dla bliskich, wierność powołaniu? To wszystko może i powinno być moją arką ocalenia. Tylko nie wolno mylić sklejania plastikowych modeli okrętów z budową solidnej łodzi ratunkowej.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.