O krzyżu, jakiego doświadczają osieroceni rodzice, Bogu działającym we wspólnocie oraz potędze prostych gestów mówi ks. dr Jan Uchwat, opiekun Wspólnoty Rodziców po Stracie Dziecka i ojciec duchowny GSD.
Ks. Rafał Starkowicz: Co jest główną myślą rekolekcji, które odbywają się właśnie w Straszynie?
Ks. Jan Uchwat: Tematem tegorocznych rekolekcji są słowa: "Wierzę w świętych obcowanie". Są one częścią działań wspólnoty, którą nazywamy Wspólnotą Osieroconych Rodziców lub także Wspólnotą Rodziców po Stracie Dziecka. Muszę przyznać, że wolimy tę pierwszą nazwę.
Może Ksiądz powiedzieć, co to za grupa?
To wspólnota samopomocowa. Spotykamy się co dwa miesiące w parafii Matki Bożej Fatimskiej. Najpierw uczestniczymy w Mszy św., później odbywa się spotkanie w salce, po to, by rodzice, którzy doświadczyli straty dziecka, mogli ze sobą pobyć, podzielić się swoimi doświadczeniami, porozmawiać ze sobą...
To im pomaga?
Główną potrzebą osieroconych rodziców jest opowiadanie o swoich dzieciach, o momencie ich śmierci, żałobie. To ciągłe opowiadanie ich uwalnia, przynosi ulgę. Jest także drogą do uzdrowienia.
Jak sprawdza się to w praktyce?
W większości przypadków dzieje się tak, że z czasem pojawia się w ich życiu uwolnienie. Wychodzą ze wspólnoty, by żyć w świecie. Są wprawdzie szczególne przypadki, gdy ktoś potrzebuje pomocy terapeutycznej czy nawet farmakologicznej. Niektórzy po prostu potrzebują więcej czasu.
Chodzi o to, by pozbyli się tego bolesnego doświadczenia?
To doświadczenie pozostawia ślad na zawsze. Nie można o tym zapomnieć. Ten krzyż niesie się przez całe życie. Ale wspólnota uczy, jak iść z tym krzyżem przez życie.
Powróćmy do samych rekolekcji...
Tegoroczne rekolekcje są nieco inne niż do tej pory. Ponieważ jesteśmy jedyną wspólnotą w Polsce, która organizuje rekolekcje dla osieroconych rodziców, w związku z tym uczestniczą w nich ludzie z całej Polski. Tym razem postanowiliśmy, że pierwszeństwo będą mieli uczestnicy spoza diecezji, a zarazem ci, którzy postanowili wziąć w nich udział pierwszy raz. Nasi diecezjanie uczestniczyli w takich rekolekcjach niejednokrotnie. Mają także miejsca, w których mogą doświadczyć pomocy.
Ilu rodziców uczestniczy w tych dniach skupienia?
Jak zawsze, mieliśmy więcej zgłoszeń niż miejsc. W rekolekcjach uczestniczy prawie 50 osób. Dom rekolekcyjny w Straszynie ma obecnie pełne obłożenie.
Czy w uczestnikach widać już jakieś owoce tego czasu?
Dla wielu ludzi, którzy uczestniczą w tych rekolekcjach, to doświadczenie uzdrawiające. Zbliża ich do Pana Boga. Choć to długa droga. Potrzeba im przebaczenia Bogu, sobie i ludziom. Mamy tu różne przypadki. Są rodzice dzieci, które zostały zabite. Mamy rodziców dzieci, które umarły przed urodzeniem. Mamy wreszcie osoby, które straciły dzieci kilku- czy kilkunastoletnie. To pełen przekrój. I choć przeżywanie żałoby w konkretnych przypadkach nieco się różni, to jednak istota zawsze jest ta sama. Można zauważyć, że oni doskonale się rozumieją. Pierwszego dnia, w piątek wieczorem, odbyła się adoracja Najświętszego Sakramentu. Po niej podszedł do mnie jeden z uczestników i zapytał: "Ile czasu jesteśmy już na tych rekolekcjach? Czuję się, jakbyśmy znali się od lat". Przeżywając wspólne doświadczenia, znajdują w tym wszystkim wspólny język. Najwięcej dają jednak wspólna modlitwa i rozmowy. Ich dzieci zmarły najczęściej w takich okolicznościach, że wielu z nich to rodzice świętych. To absolutna prawda. Staramy się im to uświadamiać.
Jakie macie plany na przyszłość?
Mamy wielką radość z tego, że po naszych rekolekcjach tworzą się także wspólnoty w parafiach i diecezjach, z których ludzie do nas przyjeżdżają. Mamy sygnały z Lublina, że zamierzają tam powołać podobną wspólnotę. Można powiedzieć, że filia naszej wspólnoty powstała w Tczewie. A wspólnota potrzebna jest takim ludziom nie tylko podczas rekolekcji. Rekolekcje to tylko impuls. Przejście z żałoby do uzdrowienia wymaga czasu i właśnie uczestnictwa we wspólnocie.
Spotkanie z człowiekiem przeżywającym doświadczenie śmierci dziecka jest chyba dla duchownego sporym wyzwaniem...
Moim pragnieniem jest przede wszystkim to, żeby księża mieli czas dla ludzi z takim doświadczeniem. Ale także, by nie bali się rozmowy z nimi. Osieroceni rodzice doświadczają tego, że wielu ludzi - także księży - odsuwa się od nich, ponieważ nie wiedzą, co można w takiej sytuacji powiedzieć, jak się zachować. Oni bardzo czują to, że czasem zbywa się ich ogólnikami. Jednak do tego, by im pomóc, nie potrzeba niczego innego, tylko miłości do człowieka i dostrzeżenia krzyża, który niosą. Nie wolno także bać się gestów. Zwykłe przytulenie jest ogromnie ważne. Tu nie potrzeba wielu słów. Oni wówczas czują, że ich oraz ich dzieci przytula Kościół.