Na czarne parasolki reagują wściekłością. Bo ciąża to nie tylko sprawa kobiety. Wiedzą, co mówią - sami doświadczyli syndromu postaborcyjnego. Mężczyźni po przejściach.
Czarno coraz częściej robi się na ulicach Warszawy. Całkiem niedawno tysiące kobiet zebrało się przed Sejmem w proteście przeciw wprowadzeniu całkowitego zakazu aborcji. Żądały edukacji seksualnej i legalnej aborcji. "Moje ciało, mój wybór” - skandowały. Jakby decyzja o zabiciu dziecka była sprawą tylko jednej płci. Oto męski punkt widzenia.
Sebastian, 45 lat, pracownik usług
Coś zaczęło we mnie pękać dziesięć lat temu. Szedłem Krakowskim Przedmieściem, przed bramą Uniwersytetu Warszawskiego stali obrończy życia. Pośród nich był mężczyzna. Głośno mówił: aborcja to zabójstwo!. Bardzo mnie to wtedy uderzyło. Po raz pierwszy zacząłem odczuwać jakiś dziwny niepokój.
Przeżyłem 45 lat bez świadomości, że zrobiłem coś złego. Miałem wówczas 23 lata, byłem kawalerem i prowadziłem niezobowiązujące życie. Kiedy dowiedziałem się, że moja dziewczyna jest w ciąży, natychmiast powiedziałem jej, żeby usunęła. Nie chciałem się wiązać, brać odpowiedzialności. Było mi dobrze. Tak samo zachowałem się za drugim razem.
Najtrudniej było mi przyznać się sam przed sobą i nazwać rzecz po imieniu. Byłem zabójcą. Przyjęcie tego faktu zajęło mi kilka lat. Obrończy życia, których spotykałem na ulicy, w telewizji czy radiu przebijali się przez mur mojego sumienia, że aborcja to nie "zabieg”. Myślę, że gdybym nie zaczął zbliżać się do Boga w tamtym czasie, nadal trwałbym w nieświdomości. Kiedy dotarła do mnie prawda, zostałem sam - z przykrym uczuciem bólu, piętnem zabójcy. Czułem się bardzo źle. Chciałem z kimś porozmawiać. Wiedziałem, że kobiety w takiej sytuacji mogą iść na terapię, a mężczyzna?
Pojechałem na pierwsze w Polsce rekolekcje dla osób cierpiących na syndrom proaborcyjny organizowane przez Winnicę Racheli. Podczas rekolekcji po raz pierwszy usłyszałem, że istoty, które zabiłem, były moimi dziećmi. Słowo "dziecko” już wcześniej mnie poruszało. Mimo wszystko, było to fantastyczne uczucie - uświadomić sobie, że mam dzieci. Postanowiłem nadać im imiona: Paweł i Ewa. Wiem, że one są u Boga, przebaczyły mi i czekają na mnie. Modlą się o moje zbawienie. Nie łatwo było przyjąć tą prawdę, że mimo iż zabiłem je, one mnie kochają.
Napisałem nawet do nich list. Chciałem przeczytać go publicznie podczas rekolekcji. Nie mogłem. Nigdy w życiu tak bardzo nie płakałem. Ogarną mnie straszliwy żal i tęsknota za nimi. Po rekolekcjach wszystko się uspokoiło. Jakby odeszły te złe emocje. Została tylko świadomość grzechu, zła. I… ojcowski instynkt, który się obudził.
Cały artykuł o syndromie postaborcyjnym u mężczyzn można przeczytać w 45. numerze Gościa Niedzielnego.