Zainteresowała się biznesem dzięki swojej pracy... sprzątaczki.
– Była typową Ślązaczką, z superzasadami, tkwiącą w wierze. Była wielbicielką Karola Wojtyły, kiedy jeszcze był biskupem. Pięknie godała po śląsku – mówi Renata. – Miała wielkie poczucie humoru. Jak opowiadała anegdoty, np. o własnych gafach, to w taki sposób, że myśmy się kładły ze śmiechu – wspomina.
Kultywowała śląskie tradycje. Do Ojca Świętego pojechała np. w stroju śląskim.
Duże kwoty wpłacała na budowę kościołów na Wschodzie; dała np. pieniądze na dach kościoła kościoła w Złoczowie pod Lwowem. – Mówiła: „co dasz, to ci Opatrzność zwróci”, „dostaniesz to z powrotem”. Miała rację, z doświadczenia widzę, że to się zwraca nawet w dwójnasób – uważa Renata.
Serce, kaś ty jest?
Pan Bóg działał nieraz w czasie jej wypraw na Wschód jakby „przy okazji”. Usłyszała kiedyś, że w Sławucie na Ukrainie jest otwierany kościół, ale brakuje szat liturgicznych. Z Krystyną, lekarką, zapakowały je więc do walizek i ogromnej paczki. Dojechały do Lwowa, ale tam nie mogły dostać biletu do Sławuty. Pojechały więc przenocować do koleżanki pani doktor.
Mąż gospodyni – wojskowy, który zrobił karierę za czasów sowieckich – z początku chyba nie był zadowolony z ich wizyty. Przy kolacji zainteresował się jednak, co Polki wiozą do Sławuty. – Myśmy odsunęli stół i rozłożyli na podłodze baldachim. I jak w Księdze Mądrości iskry rozchodziły się po tym mieszkaniu – wspominała pani Małgorzata. – Boże, ale tu wam tego nikt nie kupi – wydusił w końcu zdziwiony gospodarz. Polki odpowiedziały, że nie chcą zapłaty, ale zamierzają to podarować nowemu kościołowi. – I ten pan nic nie mówiąc, zadzwonił, i za pół godziny przynieśli nam bilety do Sławuty – mówiła Małgosia ekipie filmowej.
Wojskowy pojechał do Sławuty ze Ślązaczkami. Ksiądz po przyjęciu daru każdego z nich osobiście pobłogosławił Najświętszym Sakramentem. Wyszli w milczeniu, jakoś zamyśleni. Już na dworcu w Sławucie wojskowy powiedział: „Krystyno i Małgorzato, dzisiaj wróciłem na tę drogę, z której wyszli moi rodzice”.
– Serce, kaś ty jest? – odzywała się często Małgosia przez telefon do przyjaciół.
– w Chorzowie – odpowiadała jej Renata.
– To przidź do tej knajpki pod estakada, bo musza pogodać z jakomś mondrom głowom – zarządzała. Miewała szalone pomysły, np. dotyczące dalekich wyjazdów, do których wciągała koleżanki. W dniu śmierci o 11.30 ustalała jeszcze z Renatą szczegóły wyjazdu do Rzymu na beatyfikację Jana Pawła II. O 15.00 zginęła w wypadku. – Miała jeszcze tyle planów, ale Pan Bóg powiedział: dość, teraz jest czas na odpoczynek – sądzi Renata Kiwacka.
A duszpasterstwo przedsiębiorców „Talent”, którego zorganizowaniu na Śląsku Małgosia poświęciła tyle sił? Rozwija się nadspodziewanie dobrze. Na spotkania w Piekarach przychodzi mnóstwo mężczyzn. Jest grupa najstarszych, którzy oddali już firmy dzieciom, są aktywni przedsiębiorcy w wieku 40–55 lat, i jest grupa młodych, którzy dopiero zakładają rodziny i biznesy. – Ostatnio w Piekarach na 15-leciu duszpasterstwa było 70 osób. Bardzo wielu z małymi dziećmi – zauważa pani Renata.
Katoliccy przedsiębiorcy zobaczyli w czasie jubileuszu dokumentalny film o Małgosi. – My zresztą mamy wrażenie, że ona ciągle jest z nami – mówi Renata.