Najstarszy i najbardziej znany krakowski naukowiec miał 104 lata. Swoimi pasjami - chemią, muzyką i sztuką - zaraził kilka pokoleń.
Zawsze był elegancko ubrany, z manierami godnymi gentlemana najwyższej klasy. Chętnie też przyjmował gości w swoim domu na krakowskim Zwierzyńcu. "Ten dom pamięta koniec XIX wieku, a ja urodziłem się w nim w 1912 r." - opowiadał "Gościowi Krakowskiemu" podczas rozmowy we wrześniu 2014 r. Była to jedna z ostatnich rozmów profesora z mediami.
Profesor Bielański w wolnych chwilach, dla relaksu (dwa lata temu pracował jeszcze w Polskiej Akademii Nauk i bez obowiązków nie wyobrażał sobie życia), lubił słuchać muzyki klasycznej, a zwłaszcza Beethovena. Przed laty sprawiał także bliskim przyjemność, zamieniając nuty na piękne dźwięki.
- Gdy miałem 6, a może 7 lat, zacząłem uczyć się gry na fortepianie. Potem byłem uczniem krakowskiego konserwatorium muzycznego - opowiadał. Gdy tylko mógł, chodził też na koncerty do Filharmonii Krakowskiej.
"Profesor to największy meloman wśród chemików i największy chemik wśród melomanów" - zapewniał Bogdan Tosza, dyrektor Filharmonii Krakowskiej. Gdy w 2012 r. zaczynał tutaj pracę, zdecydował, że na początku grudnia zostanie zorganizowana wyjątkowa impreza - 100. urodziny prof. Bielańskiego. Poprosił więc sekretariat o umówienie spotkania z jubilatem.
"Myślałem, że pójdę do domu profesora, aby zaprosić go na dedykowany mu koncert i przedyskutować szczegóły. Okazało się, że profesor bardzo ucieszył się z pomysłu, ale powiedział, że on sam do mnie przyjdzie, bo codziennie rano chodzi do swojego Instytutu Katalizy i Fizykochemii Powierzchni w Polskiej Akademii Nauk i wpadnie do mnie na kawę" - wspominał dyrektor Tosza.
Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że aby dostać się do gabinetu dyrektora, trzeba wejść na drugie piętro, pokonując 75 wysokich schodów. Wiele młodych osób bez dobrej kondycji fizycznej ma po nich "zadyszkę". Dla profesora nie były one żadnym problemem, a abonament zawsze kupował, zastrzegając ten sam ulubiony fotel - na balkonie, na pierwszym piętrze.
Karierę naukową młody magister Bielański (studia ukończył na Uniwersytecie Jagiellońskim) rozpoczął, mając 24 lata - w 1936 r., w Katedrze Chemii Fizycznej Akademii Górniczo-Hutniczej, gdzie jego szefem był prof. Adam Skąpski. Nauką interesował się już w dzieciństwie. Pierwsze chemiczne eksperymenty gimnazjalista Adam zaczął robić w domu - w łazience miał lampkę naftową, a w sklepie na Rynku Głównym za drobne pieniądze kupował niezbędne rzeczy, dzięki którym próbował wytrącać osad czy topić siarkę.
Z biegiem lat coraz bardziej zaprzyjaźniał się chemią i przez całe życie nigdy się z nią nie rozstał. Naukowego zapału nie ostudził w nim nawet wybuch II wojny światowej - na przekór Niemcom, którzy za wszelką cenę chcieli zniszczyć polską naukę i inteligencję. "Aresztowanie profesorów i docentów Uniwersytetu Jagiellońskiego i Akademii Górniczo-Hutniczej było dla mnie wielkim wstrząsem" - wspominał.
W czasie wojny pracował też w Miejskim Laboratorium Chemicznym. Doktorat obronił w 1944 r., a kilka lat później otrzymał stypendium w British Council i na rok wyjechał do Londynu, na staż naukowy w Imperial College of Science and Technology.
W 1955 r. na AGH otrzymał tytuł profesora nadzwyczajnego, a 7 lat później - profesora zwyczajnego. W 1964 r. wrócił na UJ i z całych sił zaangażował się w pracę dydaktyczną. Był autorem ponad 200 publikacji naukowych oraz kilku podręczników akademickich. Jeden z nich - "Podstawy chemii nieorganicznej" - nazywany jest nawet "biblią polskich chemików".
Najważniejsze jest jednak to, że profesor wychował kilka pokoleń studentów, z czego wielu tak bardzo zafascynowało się chemią i fizyką, iż poszli w ślady swojego mistrza i też zajęli się pracą naukową.
Na zasłużoną emeryturę profesor przeszedł w 1983 r. Była to jednak tylko formalność, bo odtąd kariera naukowa nabrała jeszcze większego rozmachu...