Ukraina świętuje 25. lecie swej niepodległości w bardzo trudnym dla siebie momencie. Dobrze, że prezydent Duda był tego dnia w Kijowie.
W pobliżu ukraińskich granic Rosja koncentruje wojska, z nową siłą toczone są walki w Donbasie, a Zachód coraz bardziej jest zmęczony kryzysem ukraińskim. Obecność prezydenta Andrzeja Dudy na uroczystościach w Kijowie miała nie tylko wymiar symboliczny. Podkreślała znaczenie suwerenności państwowej oraz konieczności przestrzegania prawa międzynarodowego w światowej polityce. Jak to prezydent wyraził w wykładzie dla ukraińskich dyplomatów „Pokój przez prawo, siła prawa zamiast prawa siły – to są pryncypia naszej polityki zagranicznej”. Bardzo ciepło mieszkańcy Kijowa przyjęli udział w defiladzie wojskowej żołnierzy z litewsko-polsko-ukraińskiej brygady, którzy pod narodowymi sztandarami maszerowali Chreszczatykiem, głównym aleją Kijowa. Obserwując kijowską ulicę, brawami witającą polskich i litewskich żołnierzy trudno było oprzeć się wrażeniu, że moment jest wyjątkowy. Jakby historia dopisała ciąg dalszy do wydarzeń z maja 1920 r. Wtedy po wygnaniu z Kijowa bolszewików, Chreszczatykiem wspólnie maszerowali polscy żołnierze i strzelcy gen. Marka Bezruczki, naszego wiernego sojusznika w tamtych zmaganiach.
Jednak bilans 25. lecia dla Ukrainy jest gorzki. Rosja od dwóch lat okupuje Krym oraz otwarcie wspiera wojnę we Wschodniej Ukrainie. Pochłonęła ona już ponad 9500 ofiar, z czego większość stanowią cywile. To cena, jaką Kijów płaci za wyrwanie się ze strefy „rosyjskiego świata”. Dlatego tego dnia na Majdanie nie tylko świętowano. Wśród widzów widziałem młode kobiety ubrane na czarno po stracie swych bliskich, swym strojem przypominające, jak wysoka jest cena suwerenności. Niezwykły był moment, kiedy prezydent Poroszenko przerwał przemówienie i poprosił o milczenie, jako wyraz hołdu, dla tych którzy w ostatnich dwóch latach zginęli. Zabrzmiały słowa „Pływie kacza ”, żałobnej pieśni Majdanu, dzisiaj, jak wtedy, ściskającej za gardło. W pamięci pojawiły się obrazy, kiedy ponad dwa lata temu stałem na Majdanie w tłumie żegnającym zastrzelonych na ulicach Kijowa. Nikt z nas, nie przypuszczał, że tamte ofiary to dopiero początek krwawej ceny, jaką Ukraina będzie musiała płacić za swoją niezależność.
Prezydent Poroszenko z dumą podkreślał, że na paradzie zaprezentuje się nowa armia Ukrainy. Jej budowę uzasadnił krótko: lepsza własna, silna armia, aniżeli memorandum z Budapesztu. W tym zdaniu zawierało się całe, bolesne doświadczenie Ukrainy z ostatnich lat. Międzynarodowe gwarancje nie uchroniły jej integralności terytorialnej. W 2014 r. armia ukraińska istniała głównie na papierze. Rozbrojona w czasie rządów prezydenta Wiktora Janukowycza, nie była zdolna do podjęcia działań, ani na Krymie, ani kiedy separatyści zajmowali kolejne miasta we Wschodniej Ukrainie. Sytuację uratowali ochotnicy, którzy nieraz prosto z Majdanu, jechali na Wschód, aby bronić integralności terytorialnej swego państwa. Kolejni byli rezerwiści, powoływani do wojska w ramach poboru, często kiepsko przygotowani do działań na froncie. Dzisiaj w 80 proc. armia ukraińska jest zawodowa, zorganizowana inaczej, aniżeli wojsko sowieckie. Wyszkolona przez zachodnich instruktorów, uzbrojona w sprzęt wyprodukowany na Ukrainie może stawić opór każdej nowej próbie agresji.