Kampania na rzecz legalizacji narkotyków nie zaczęła się wczoraj. Oswajanie konopi indyjskich w społecznej mentalności poprzez przedstawianie ich jako leku ratującego dzieci to jednak pewna nowość.
Leczy stwardnienie rozsiane, nowotwory, padaczkę i cukrzycę. Kto nie chce jej legalizacji, ten jest narkofobem. Trwa wielka kampania na rzecz legalizacji marihuany. Może bym uwierzył w to, że chodzi o dobro pacjentów, gdyby akcji nie wspierała gazeta, która nie tak dawno lansowała hasło „My, narkopolacy”.
Gdyby debata na temat marihuany była uczciwa, powinna się zacząć od pokazania twardych danych. Leki przed dopuszczeniem do obrotu są przecież testowane. Wiadomo, ilu osobom z danym schorzeniem pomogły, a ilu nie i jakie były skutki uboczne. Jednak jeśli chodzi o substancje wywarzane z konopi indyjskich badań w najlepszym razie jest mało. Czasem nie ma ich w ogóle, jak w przypadku oleju konopnego. Mamy tylko pojedyncze informacje o ludziach, którym miał pomóc, ale rzetelnie przeprowadzonych i udokumentowanych testów próżno szukać. Mimo to marihuana przedstawiana jest jako cudowny środek na kolejne choroby. Zamiast dowodów, dostajemy historie o chorych, którzy nie mogą się doprosić pomocy stawiające przeciwników legalizacji w sytuacji szantażu moralnego. „Medyczna marihuana ci się nie podoba? No to nie chcesz pomóc chorym dzieciom” – do tego sprowadza się przekaz. Na potrzeby kampanii stworzono pojęcie „narkofob”. I – co ciekawe – raz słyszymy, że leki z marihuany nie mają nic wspólnego z zażywaniem narkotyków, a raz, że „politykę narkotykową” trzeba zmienić.
Kampania na rzecz legalizacji narkotyków nie zaczęła się wczoraj. Od lat oficjalnie wspiera ją choćby George Soros. Słynny spekulant finansuje działalność organizacji lobbujących za dopuszczeniem marihuany do obrotu, takich jak Drug Policy Alliance czy Global Comission on Drug Policy. Ta pierwsza postuluje m.in. likwidację DEA, czyli Amerykańskiej Agencji Antynarkotykowej. W skład drugiej wchodzą wpływowe osoby, m.in. dawny szef unijnej dyplomacji Javier Solana, były sekretarz generalny ONZ Kofi Annan czy były prezydent Polski Aleksander Kwaśniewski. Podobną działalność prowadzi Polska Sieć Polityki Narkotykowej, która również przyznaje się do korzystania z pieniędzy Sorosa. Według informacji magazynu „Plus/Minus”, PSPN nie ma nawet formalnego statusu prawnego, więc nie rozlicza się ze swoich finansów i działań w taki sposób, jak fundacje i stowarzyszenia. Działania na rzecz legalizacji niektórych narkotyków lata temu podjął prawnik i lobbysta, który swego czasu był kandydatem na sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Do tego dochodzą niezliczeni komentatorzy piszący o „narkopolakach” czy potępiający okrutne represje wobec osób posiadających „zioło”. Dotychczas jednak używano głównie haseł wolnościowych i przekonywano, że marihuana nie jest zbytnio szkodliwa. Niespecjalnie chwyciło, dlatego wymyślono nową strategię: oswajanie konopi indyjskich w społecznej mentalności poprzez przedstawianie ich jako leku ratującego dzieci. Piar produktowy w czystej postaci.