Z 4-osobowej załogi łodzi, która zaginęła 2 miesiące temu, udało się przeżyć tylko jednemu marynarzowi. Został uratowany przez Straż Wybrzeża USA. Żywił się rybami i mięsem mew. "Ratowała mnie nadzieja płynąca z wiary, jaką dała mi matka" - powiedział.
W krótkim wywiadzie, jakiego udzielił po wejściu na ląd, a który został sfilmowany przez Straż Wybrzeża i opublikowany w czwartek, mężczyzna powiedział, iż najbardziej jest mu żal trzech kolegów, którzy nie dożyli tej chwili.
Zaznaczył, że ciała tych marynarzy zostały oddane morzu, ale zachował przy sobie ich paszporty. "Jestem wdzięczny tym, którzy mnie uratowali: ludziom i Bogu" - zaznaczył.
Nazwisko rozbitka, który przez kilka tygodni pozostawał na łodzi dryfującej po wodach Oceanu Spokojnego, nie zostało ujawnione. Wiadomo tylko, że jest Kolumbijczykiem i że nie mówi po angielsku.
29-latek został odnaleziony przypadkowo 2 tys. mil morskich od miasta Hilo na wschodnim wybrzeżu wyspy Hawaii. Do portu w Honolulu przetransportował go w środę operujący w tamtych okolicach masowiec.
W związku z faktem, że marynarz nie jest obywatelem USA, Straż Wybrzeża nie planuje postępowania wyjaśniającego, co było przyczyną katastrofy i pozostawi to zadanie armatorowi z Kolumbii.