"Przez pamięć, jak na ekranie, przesuwają się okropne sceny działdowskiego piekła, na które w 1941 roku patrzyłyśmy własnymi oczyma... Opowiadanie o nich to jak ogień malowany w porównaniu do ognia rzeczywistego" - wspominała w 1967 roku siostra Honorata Szwarc, kapucynka, była więźniarka obozu Soldau w Działdowie.
W nocy 7 marca 1941 r. esesmani urządzili zbiorowe aresztowanie duchowieństwa z całego powiatu płockiego. Uznano ich za "fanatycznych Polaków" i podżegaczy walczących z narodem niemieckim. Biskupów Antoniego Juliana Nowowiejskiego i Leona Wetmańskiego oraz innych kapłanów przewieziono do Płocka i umieszczono w piwnicy magistratu. Rankiem 8 marca 1941 r. Niemcy deportowali duchowieństwo samochodami ciężarowymi do obozu koncentracyjnego Soldau w Działdowie. Tam zostali oni osadzeni w dwóch celach (nr 12 i nr 13). Tak najstarszy arcybiskup spośród polskiego episkopatu trafił do obozu w wieku 83 lat. Przeżył tam niecałe trzy miesiące.
Wiele osób z kraju i zagranicy interweniowało w kancelarii Rzeszy Niemieckiej w Berlinie w sprawie uwolnienia arcybiskupa Nowowiejskiego i biskupa Wetmańskiego. Apelował o to między innymi sekretarz stanu Stolicy Apostolskiej, wysocy rangą niemieccy urzędnicy państwowi, w tym szef gestapo w Płocku, a także biskup kielecki Czesław Karczmarek (kapłan diecezji płockiej), który zapewniał władze niemieckie, że przyjmie do siebie uwolnionych duchownych i da im utrzymanie. Niestety, wszystkie starania zakończyły się niepowodzeniem.
Kiedy wiadomość o wywiezieniu do obozu w Działdowie biskupów płockich dotarła do przasnyskiej klauzury, siostry przeraziły się. Nie przypuszczały, że Niemcy mogli odważyć się na tak nikczemny czyn. W swojej kronice odnotowały: "To jeszcze wzmogło nasz niepokój. Cierpiałyśmy, że nie mamy cząstki z tak okrutnie pokrzywdzonymi. Nasze pozorne bezpieczeństwo zawstydzało nas". Oczekiwały jednak na najgorsze...
2 kwietnia 1941 r. całą wspólnotę w liczbie 36 sióstr Niemcy także wywieźli do obozu w Działdowie. Wszystkie kapucynki zostały stłoczone w jednej celi brudnego baraku. Mimo nieludzkich warunków (zimna, robactwa, chorób, głodu i szykan) zachowywały – na tyle, na ile było to możliwe – zakonny regulamin: odmawiały brewiarz w odpowiednich porach dnia oraz całą dobę modliły się na różańcu (robiły to po dwie, klęcząc na barłogu i wymieniając się co godzinę), odmawiały także 1000 razy na dzień "Zdrowaś Maryjo" w intencji zakończenia wojny oraz cierpiących. Choć puchły z głodu, raz w tygodniu, we wtorki, ku czci św. Antoniego oddawały swój chleb innym więźniom. 25 lipca 1941 r. w obozie zmarła z wycieńczenia ciężko chora na gruźlicę Mieczysława Kowalska – siostra Maria Teresa od Dzieciątka Jezus. Dwa tygodnie po jej śmierci, 7 sierpnia, siostry opuściły Działdowo. Były przekonane, że są wolne dzięki ofierze cierpienia i męczeńskiej śmierci siostry Teresy od Dzieciątka Jezus, która ponad pół wieku później, 13 czerwca 1999 r., została ogłoszona przez papieża Jana Pawła II błogosławioną.
W obozie kontakt z księżmi diecezji płockiej siostry kapucynki nawiązały przypadkowo. W Wielki Czwartek 1941 r., kiedy wracały z latryny, na placu obozowym spotkały grupę biegnących więźniów, poganianych przez otyłego esesmana z karabinem. Jeden z więźniów, mijając siostry (chodziły w habitach), spytał: "Skąd siostry są?". Odpowiedziały, że z Przasnysza. Wówczas więzień zdążył powiedzieć: "Księża biskupi i księża z Płocka w liczbie 56 pozdrawiają siostry!". Na odpowiedź nie było już czasu. W obozie większość informacji rozchodziła się w ten sposób – w paru słowach lub gestach, użytych w tajemnicy.