- Szczęście, że ten daszek nie był wyższy, bo pewnie dziś byśmy nie rozmawiali - mówi ks. Stanisław Tkacz, proboszcz.
- Wróciłem z kolędy przed 21.00 i nic się nie działo. Wjeżdżam samochodem właśnie od tamtej strony, od podwórka, i musiałbym coś zauważyć - mówi ks. kan. Stanisław Tkacz, proboszcz parafii w Brąswałdzie.
Po jakimś czasie poczuł jednak dym, zobaczył przez okno poświatę, wybiegł przed plebanię i zobaczył ogień - Wezwanie do straży poszło o 22.06, najszybciej przyjechała jednostka miejscowa, potem kolejne - opowiada ks. Tkacz.
- Spalił się wiatrołap, dawne wejście do plebanii, nieużywane, zamurowane. Spaliło się wnętrze, dach, osmoliło ściany plebanii. Całe szczęście, że ten daszek nie był wyższy, bo mogło się zająć okno na strychu, potem strych i pewnie dziś byśmy nie mogli tu rozmawiać - mówi ks. Tkacz.
Na miejscu oprócz strażaków pracowali już policjanci i biegli, istnieje bowiem prawdopodobieństwo podpalenia.
- Półtora tygodnia przed tym zdarzeniem był kominiarz, komin był czyszczony, zresztą, jak widać, działa bez zarzutu. Wiatrołap był nieużywany, nie było tam żadnego źródła ognia, żadnej instalacji elektrycznej, w której mogło wystąpić zwarcie. Samoistnie ogień się tam zaprószyć nie mógł - zaznacza ks. Tkacz.
W tej sprawie trwa dochodzenie.