Brat Jean z Madagaskaru jest w nowicjacie kamilianów w Taciszowie.
Jego pełne nazwisko to Nasoloarimalala Jean Christian Tantely. Urodził się w 1990 roku w Antananarywie, stolicy Madagaskaru, gdzie mieszkał z rodziną cały czas. Ukończył technikum handlowe. W 2011 roku zgłosił się do kamilianów w Fianarantsoa. Po postulacie i dwóch latach seminarium przyjechał do Polski. Najpierw w Warszawie uczył się języka polskiego, a we wrześniu ubiegłego roku rozpoczął nowicjat w Taciszowie.
Klaudia Cwołek: Czy to pierwsza zima, jaką Brat przeżywa w Europie?
Brat Jean: W Polsce jestem już półtora roku, pierwszą zimę tutaj przeżyłem w Warszawie. Jest inaczej, niż myślałem czy znałem z filmów. U nas, na Madagaskarze, nigdy nie mamy minusowej temperatury. Na początku mówiłem, że w Polsce wszystko mi się podoba, tylko pogoda mi troszkę przeszkadza. Teraz już się przyzwyczaiłem, ale jest mi bardzo zimno.
Jak to się stało, że Brat przyjechał do naszego kraju?
Kamilianie na Madagaskarze mają misję, ale nie mają nowicjatu. Więc jeżeli ktoś chce do nich wstąpić, musi pojechać do nowicjatu do Burkina Faso, Włoch albo do Polski. Ja chciałem być w Polsce.
Dlaczego? Żeby zobaczyć coś innego. Wydawało mi się, że w Burkina Faso będzie podobnie, a ponieważ misja kamilianów na Madagaskarze należy do polskiej prowincji, dlatego tak się stało.
Jakie były pierwsze wrażenia po wylądowaniu w Warszawie?
To było straszne. Wszystko było dla mnie dziwne, nowe i trudne. Nie mówiłem po polsku, znałem tylko kilka słów: „dzień dobry”, „nie rozumiem” i „co to jest”. Nic więcej. Zastanawiałem się: gdzie ja jestem? Nieznajomość języka była dla mnie blokadą. Plan był taki, że nowicjat rozpocznę wcześniej, ale jak zobaczyłem trudności, najpierw postanowiłem dobrze nauczyć się polskiego.
Z jakiego powodu Brat wybrał kamilianów?
Na Madagaskarze są różne zakony, ale ja chciałem pomagać cierpiącym – i to nie jako lekarz, ale jako kapłan. Z rodziną mieszkałem w stolicy i tam szukałem miejsca dla siebie. Rozmawiałem z proboszczem, który dał mi adresy różnych zakonów, wśród nich byli także kamilianie. Tyle że oni mają misję daleko, dziesięć godzin drogi samochodem od mojego domu, i nikogo tam nie znałem. Ale postanowiłem ich poznać. Napisałem list, oni do mnie zadzwonili i spotkaliśmy się. Przełożonym jest o. Stefan Szymoniak, Polak, z którym rozmawiałem. Byłem ciekawy, czym jest praca księdza w szpitalu, bo to było dla mnie coś zupełnie nowego. Na Madagaskarze kamilianie pracują inaczej, nie mają takich domów opieki jak w Polsce, zajmują się np. trędowatymi.
Cały wywiad w Gościu Gliwickim na 31 stycznia i w e-wydaniu.