Mówiono bowiem: odszedł od zmysłów.
Jezus przyszedł do domu, a tłum znów się zbierał, tak że nawet posilić się nie mogli. Gdy to posłyszeli Jego bliscy, wybrali się, żeby Go powstrzymać. Mówiono bowiem: „Odszedł od zmysłów”.
Jezus ze swoim nauczaniem poszedł totalnie pod prąd ówczesnemu myśleniu i mentalności. A ponieważ Jego nauka była głoszona z mocą, która wytrącała człowiekowi wszystkie jego płytkie argumenty, jedynym sposobem zdyskredytowania Jezusa było nazwanie Go wariatem. Znamy ten mechanizm. Przypomnę pewien obraz. Na świat przychodzi człowiek. Próbuje spotkać Boga Stwórcę, o którym tak wielu mu mówi. Bezskutecznie. W końcu ogłasza: Boga nie ma. Świat i życie na nim to efekt przypadkowych procesów. Nie przekonuje go niepojęta złożoność i harmonia wszechświata ani świadectwa milionów, którzy Boga spotkali. Dla świata to oświecony, wolny od zabobonów umysł. A okazuje się, że teorie typu życie powstało przez przypadek stoją dzisiaj w sprzeczności nie tylko z Biblią, ale i z nauką właśnie. Czy wiara we wszechmocnego Boga Stwórcę, który nas kocha do szaleństwa i który zrobi wszystko, byśmy byli wiecznie szczęśliwi, nie jest bardziej pociągająca od teorii
ślepego trafu i chłodnej nicości? Zarzucano Jezusowi, że odszedł od zmysłów. Słusznie. Bo trzeba odejść od zmysłów, by uwierzyć w Boga, który wymyka się wszelkiemu zmysłowemu poznaniu.