Śledził niemal każdy krok papieża Jana Pawła II, Benedykta XVI i teraz Franciszka. Bez niego nie ruszali się za granicę. Alberto Gasbarri odchodzi na emeryturę.
Włoskie media w żartobliwym nieco tonie nazwały go "papieskim touroperatorem". Benedykt XVI mówił o nim «mój Reisemarschall» (marszałek podróży), a Jan Paweł II "mój dyrektor pielgrzymek".
Gasbarri, rzymianin, elegancki i dystyngowany, był nieodłącznym komponentem papieskich wyjazdów. To niemal człowiek - instytucja, dopinał na ostatni guzik, przez prawie cztery dekady, wszystkie zagraniczne podróże papieży. Odpowiadał za organizację pielgrzymek, od samolotu, ubezpieczenia, po nocleg i wyżywienie oraz rozkład dnia, który konsultowano za każdym razem właśnie z nim. Papieże ufali mu i dobrze czuli się w jego towarzystwie o czym świadczą m.in. pliki zdjęć, gdzie Gasparri bez skrępowania żartuje z kolejnymi Namiestnikami Chrystusa na ziemi. Nigdy nie zabrakło go na pokładzie papieskiego samolotu.
Jego kariera jest błyskotliwa. Ma żonę i dwójkę dzieci. Jest z wykształcenia ekonomistą, ale jeszcze w czasie studiów, w wieku 23 lat, objął fotel dyrektora administracyjnego Radia Watykańskiego. Pełnił tę funkcję do teraz. To sam kard. Agostino Casaroli, watykański sekretarz stanu na początku pontyfikatu Jana Pawła II poprosił Gasbarriego o zorganizowanie papieskiego wyjazdu do Meksyku. Jako prawa ręka jezuity o. Roberto Tucciego sprawdził się wtedy znakomicie. "Chodziło wówczas o czasowy angaż, który skończył się po... 37 latach" - pisze z nutą sympatii Andrea Tornielli na łamach włoskiej "La Stampy".
W tym czasie Gasbarri nie raz ratował niemal papieżom życie lub musiał pokonać niespodziewane przeszkody. Tak było w 1988 r kiedy z powodu burzy samolot z Janem Pawłem II zamiast wylądować w Johannesburgu w Południowej Afryce, musiał dotknąć ziemi w Maseru, czyli 600 km dalej. Oznaczało to sprawną organizację przemieszczenia się 200 osób na Czarnym Lądzie. Podobnie było w lutym 1986 roku, kiedy papieski samolot z powodu opadów śniegu nie mógł wylądować w Rzymie i trzeba było organizować transport pociągiem z Neapolu do Rzymu.
Jak twierdzi Gasbarri najprościej było za pontyfikatu papieża z Niemiec, wszystko szło zgodnie z planem. Bo zarówno Jan Paweł II jak i Franciszek, to "papieże niespodzianek". Jak relacjonuje Gasbarri m.in. w Rio de Janeiro on i jego ekipa musieli wykazać się niezwykłą wręcz elastycznością. Franciszek, tak jak Jan Paweł II kiedyś, spontanicznie zmieniał plany. Odwiedzał szpitale, dzielnice nędzy czy więzienia, miejsca, których w czasie planowania podróży, nie uwzględniano. Na Filipinach wręcz było dramatycznie. Nadchodziło tsunami. Franciszek mimo to nie zrezygnował ze spotkania z ofiarami poprzedniego tsunami w Tacloban. Czas uciekał. "Udało nam się poderwać samolot z Franciszkiem dosłownie na kwadrans przed porywem wiatru i falą wody" - mówi papieski Reisemarschall w rozmowie z "Il Tempo". I podkreśla: "Moja praca wymagała precyzji, ale i była pełna niespodzianek. Gdyby nie pomoc Boga, nie poradziłbym sobie".
Przed Gasbarrim ostatnie zadanie: pielgrzymka Franciszka do... Meksyku. Papież będzie tam od 12 do 18 lutego. Kraj ten staje się symboliczną klamrą kariery Gasbarriego. Potem zastąpi go abp Mauricio Rueda Beltz. Kolumbijczyk ma 47 lat. Pracuje teraz w sekretariacie stanu Stolicy Apostolskiej. Był dyplomatą w USA i Jordanii. Przed nowym mistrzem papieskich podróży nie lada wyzwanie.