Korespondent "Gazety Wyborczej" w Rosji Wacław Radziwinowicz został powiadomiony w piątek w MSZ Rosji, że ma oddać akredytację i w ciągu 30 dni opuścić kraj. Przekazano mu, że decyzja wiąże się z wydaleniem z Polski rosyjskiego dziennikarza Leonida Swiridowa.
Korespondent "GW" powiedział o tym polskim mediom po spotkaniu w departamencie informacji i prasy w rosyjskim MSZ, dokąd został wezwany.
"Mam od dzisiaj w ciągu 30 dni opuścić Rosję, mam - i to zrobiłem - natychmiast zwrócić akredytację (...). Od teraz już nie mogę pracować jako dziennikarz" - powiedział Radziwinowicz.
Jak relacjonował, osobą, która rozmawiała z nim w departamencie informacji i prasy MSZ, był Artiom Kożyn. Jest on zastępcą szefowej tego departamentu Marii Zacharowej, rzeczniczki rosyjskiej dyplomacji.
Pytany o przyczyny, które przedstawiono mu w MSZ, Radziwinowicz mówił: "Powiedzieli, że chodzi o to, że musiał wyjechać z Polski Leonid Swiridow, korespondent agencji RIA-Nowosti, i że to jest za to".
Jak dodał, jego rozmówcy "sami nie wiedzieli", czy może on, i ewentualnie do kogo, odwołać się od tej decyzji. "Naprędce, kiedy nalegałem, sklecili taką wersję, że mogę się odwołać do (...) pani Marii Zacharowej, a jak dalej, to nie wiadomo" - powiedział.
Korespondent "GW" powiedział, że wskazał w MSZ, iż odebranie mu akredytacji i nakaz wyjazdu "to wymiana ciosów nie do końca równoważna", ponieważ "Swiridow pracuje dla państwowej agencji informacyjnej", a on "dla gazety prywatnej i do tego mocno opozycyjnej". "Więc to wygląda trochę nierówno" - ocenił.
"Kożyn mi powiedział, że on do mnie ma pretensję np. o to, jak występowałem tutaj niedawno na konferencji prasowej pani Zacharowej, gdzie jej mówiłem o tym, że niekoniecznie musimy być zadowoleni i szczęśliwi z tego powodu, że stoi u nas pomnik generała (Armii Czerwonej Iwana) Czerniachowskiego (...). Przypomniałem jej również, że bardzo wiele pomników bohaterów Armii Czerwonej w samej Rosji jest zniszczonych, sprofanowanych" - mówił dziennikarz "GW".
Pytany o to, czy w MSZ sugerowano mu, iż jest zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego Rosji, Radziwinowicz powiedział, że nie było takich sugestii. "Uczciwie trzeba przyznać, że nie robią z tego żadnej afery" - powiedział.
Na pytanie, czy będzie się odwoływał, Radziwinowicz odpowiedział, że oczywiście trzeba to zrobić. "Drugie pytanie jest, czy to cokolwiek da. Ja jestem głęboko przekonany i moi rozmówcy też są głęboko przekonani, chociaż tego nie mówią, że to po prostu nic nie da. Ten kraj ma takie sądownictwo, jakie ma, i sprawiedliwości tutaj szukać można, ale znaleźć trudno" - ocenił.
"Z całą pewnością 17 stycznia muszę już być z drugiej strony Bugu" - dodał.
Wskazał też, że w MSZ nie wręczono mu żadnego dokumentu, a na jego prośbę o dokument na piśmie powiedziano mu, że będzie nim komunikat, który zostanie opublikowany w piątek na stronie internetowej MSZ Rosji.
Radziwinowicz przypomniał, że przyjechał do Rosji w 1997 roku, pracował w tym kraju z przerwami, jednak cały czas był akredytowany. Opisując swój stan powiedział, że "nie jest to przyjemne". Jak mówił, ma w Rosji wielu przyjaciół i sam ma korzenie rosyjskie - jego przodkowie byli białymi emigrantami, którzy musieli z Rosji wyjechać.
W minioną sobotę wyjechał z Polski dziennikarz RIA-Nowosti Leonid Swiridow. Musiał on opuścić kraj po tym, gdy szef Urzędu do Spraw Cudzoziemców utrzymał w mocy decyzję wojewody mazowieckiego o cofnięciu dziennikarzowi zezwolenia na pobyt.
Według medialnych doniesień, ABW chciała wydalenia Rosjanina z Polski, bo podejrzewała go o działalność szpiegowską. W kwietniu wojewoda mazowiecki przychylił się do wniosku ABW w sprawie Swiridowa. Uzasadnienie i materiały w tej sprawie są tajne. Wcześniej, także na wniosek ABW, polskie MSZ cofnęło rosyjskiemu dziennikarzowi akredytację.
MSZ Rosji oświadczyło pod koniec listopada, że decyzja polskiego Urzędu ds. Cudzoziemców o cofnięciu Swiridowowi zezwolenia na pobyt w Polsce jest "faktem oburzającym".