Druga tura wyborów regionalnych we Francji zapowiada się emocjonująco. Republikanie stają na głowie, a sondaże ciągle skaczą. Czy Front Narodowy potwierdzi swój wynik sprzed tygodnia?
W ubiegłą niedzielę, po pierwszej turze wyborów samorządowych, w sześciu z 13 regionów Francji na podium zwycięzców stanął Front Narodowy. Głównie na północy, w regionie Nord Pas de Calais, skąd startuje Marine Le Pen, szefowa partii. Choć na taki obrót spraw wskazywały sondaże, to wielu komentatorów i polityków nad Sekwaną nadal nie może się otrząsnąć. Partia Le Penów, do niedawna jeszcze uważana za ksenofobiczną, a nawet rasistowską, uzyskała ponad 40 proc. poparcie. Przez Francję przepłynęła rzeka strachu - taki wynik to nic innego, jak trampolina do fotela prezydenckiego dla Marine Le Pen. Dla laickiej Republiki mogłoby to oznaczać sporo zmian. Szczególnie w kontekście antyimigranckiej i antymuzułmańskiej retoryki zarówno samej Le Pen jak i jej siostrzenicy Marione Marechale Le Pen.
Manuel Valls, premier, grzmi więc od tygodnia, że zwycięstwo FN to nic innego jak "dramat narodowy". "Front Narodowy okłamuje Francuzów. Wzywam do walki o przyszłość i wolność ojczyzny" - powtarza. Ciekawe, retoryka ta do złudzenia przypomina to, co słyszeliśmy nad Wisłą, kiedy to nad Polską - zdaniem wielu - "zawisło widmo" zwycięstwa PiS. Siły mobilizuje też Nicolas Sarkozy, szef Republikanów.
Jak wskazuje najnowszy sondaż instytutu BVA dla dziennika "La Voix du Nord", wszystko może się zdarzyć. I to na korzyść Republikanów. Według BVA, Marine Le Pen uzyska w większości regionów 47 proc. głosów, a jej główny przeciwnik na północy kraju, Xavier Bertrand, uzyska 53 proc. poparcie. Prawdopodobnie przeciw Frontowi Narodowemu siły zmobilizuje elektorat lewicy. Partia Socjalistów przegrała bowiem z kretesem. Ale 68 proc. jej wyborców będzie głosować teraz przeciw FN.
Podobnie będzie na południu kraju. W Provence-Alpes-Cote d'Azur 51 proc. zagłosuje za Christianem Estrosi (Republikanie), a 49 proc. za Marion Maréchal Le Pen (Front Narodowy).
Wyniki pierwszej tury wyborów we Francji różnie do tej pory komentowano. Jako główną przyczynę chwilowej glorii Frontu Narodowego wskazywano zamach z 13 listopada. Zresztą faktem jest, że partia wykorzystała inteligentnie wydarzenia z Paryża. Na plakatach wyborczych walcząca Marine Le Pen zadawała niemal cios islamskim terrorystom. Pojawiały się też kobiety zasłonięte nikabami lub burkami. I świeże hasło Marione Marechale Le Pen: "Francjo, co zrobiłaś z sobą? Czemu przebrałaś się w burkę?".
Emocje po zamachu już nieco opadły. Słupki Frontu Narodowego poszły nieznacznie w dół. Ale nadal ogromnym poparciem cieszy się retoryka tej skrajnie prawicowej partii w kwestii imigrantów. O ile prezydent Hollande apeluje o ostrożność i naciśnięcie hamulców w tej mierze, a Nicolas Sarkozy postuluje "pochylenie się" nad problemem (cokolwiek to znaczy...), to Front Narodowy proponuje wrzucenie wstecznego. I tak, jak przed czterema dekadami ojciec FN, Jean Marie Le Pen, postuluje wywożenie "nieproszonych" przybyszów z Europy. To akurat niczego nie zmieni. Będą wracać. Wielu z nich po prostu ucieka przed wojną.
Ale co z tymi, którzy poruszają się na terytorium Francji z tzw. fiszką "s"? Nad Sekwaną 20 tys osób z takim oznaczeniem stanowi realne ryzyko dla bezpieczeństwa kraju. To głównie szkoleni islamiści, ale i bojownicy Hezbollahu. Na co Francja czeka? Na kolejny zamach?
Pewne jest, że niedzielne wybory regionalne zmienią krajobraz Francji na kilka lat. Ugrupowanie, które wygra, z pewnością będzie miało największe szanse na miejsce w Pałacu Prezydenckim w 2017 roku.