- Kiedy byłem malutki matka przywiązała mnie do słupa przy drodze i odeszła. Trafiłem do ojca pijaka, który mnie katował. Spałem razem z psem w beczce. Trafiłem w końcu na ulicę i stałem się przestępcą. Z tego wszystkiego wyprowadził mnie Bóg - mówił na KUL Tim Guenard.
Trzy marzenia trzymały go przy życiu: że wyrzucą go z poprawczaka, że zostanie szefem bandy i że zabije ojca. Ostatnie, największe marzenie, jako jedyne nie spełniło się.
Tim został porzucony przez matkę, kiedy miał trzy lata. Przywiązała go do słupa jednej z polnych dróg i odeszła. Nad ranem zziębniętego i wystraszonego chłopca znalazła policja.
Oddano go w ręce agresywnego, uzależnionego od alkoholu ojca. Ten znęcał się nad nim bezlitośnie. Ktoś z życzliwych sąsiadów doniósł do opieki społecznej. Przyszła pani, by z nim porozmawiać.
Potem ojciec chciał się dowiedzieć, co Tim jej powiedział. Skończyło się to takim pobiciem, że chłopiec ledwie przeżył. Nieprzytomny trafił do szpitala. Jego nogi były tak połamane, że lekarze przez 3 lata składali je niczym klocki.
Przez ten czas nikt chłopca nie odwiedzał. - Patrzyłem, jak do innych dzieci przychodzą rodzice i mówią do nich takie piękne słowa, jakich ja nigdy nie słyszałem. Dotykają je delikatnie, jak mnie nigdy nikt nie dotykał. To było jak telewizja. Często te dzieci dostawały prezenty, rozwijały je z kolorowych papierów , które rzucały na podłogę i cieszyły się zawartością. Kiedyś udało mi się ukraść z podłogi taki kawałek papieru po prezencie. Myślałem, że to coś cennego, więc go schowałem. W nocy, gdy wszyscy spali, wyciągałem go i czołgałem się po podłodze do łazienki i tam go oglądałem, dotykałem i wyobrażałem sobie, że to mnie ktoś przyniósł prezent. Wyobrażałem sobie, że mam mamę i tatę takich jak inne dzieci - opowiada Tim.
Spotkanie z Timem
Świadectwa Tima przyszło na KUL słuchać wielu młodych ludzi
Agnieszka Gieroba /Foto Gość
Przez 3 lata uczył się chodzić. Lekarze nieraz pytali go skąd ma w sobie tyle siły i determinacji by ciągle próbować od nowa. Nigdy im nie powiedział, ale ta siła płynęła z nienawiści. Postanowił, że nauczy się chodzić od nowa, pójdzie i zabije swojego ojca. Kiedy w końcu mógł opuścić szpital, nie miał dokąd pójść. Trafiał do różnych ośrodków, domów dziecka i przytułków. Wszędzie wszczynał bójki.
- W szkole byłem jeden dzień. Usłyszałem jak jakiś chłopak źle mówi o swojej mamie. Popatrzyłem na niego, a on był dobrze ubrany, czysty, miał piękne przybory do szkoły i nawet kanapkę. Pomyślałem "chłopie, masz wspaniałą mamę, która o ciebie bardzo dba, jak możesz tak o niej mówić?". Podszedłem do niego, popatrzyłem w oczy i zobaczyłem w nich złość. Zawsze patrzyłem i patrzę ludziom w oczy, bo w nich wszystko można wyczytać. Ta złość była tak wielka, że mu przyłożyłem z główki i złamałem mu nos. Wyleciałem ze szkoły do poprawczaka - opowiada.
Tam było bardzo źle. Postanowił więc uciec. Myślał, że jak pójdzie do Paryża to go nikt nie znajdzie. Piechotą przeszedł 550 km. Był w Paryżu pierwszy raz i nic o nim nie wiedział. Kiedy zobaczył wieżę Eiffla, nie wiedział, co to jest, więc nazwał ją "pani Żyrafa". Zamieszkał pod jej prawym filarem. Nocą, gdy robiło się zimno lub padał deszcz, szukał jakichś garaży, schowków na rowery przy paryskim metrze i tam spał.
- Najgorsze w tych miejscach były szczury, które łaziły po mnie i nie dawały się wyspać. Kiedyś byłem w takim schowku, gdzie było ich tak dużo, że nie dało się spać. O świecie wyszedłem więc na ulicę i zobaczyłem, że na ławce siedzi jakiś człowiek i czyta gazetę. Usiadłem obok niego. Byłem tak zmęczony, że zasnąłem. Obudził mnie delikatnie i zaczął ze mną rozmawiać. To był pan Leon. Ludzie mówili o nim kloszard, ale dla mnie zawsze był kimś wyjątkowym. Odtąd codziennie siadałem z nim i on czytał mi gazetę wyjętą ze śmietnika. W końcu nauczył mnie czytać. Najpiękniejszym słowem, jakie wtedy poznałem było "deratyzacja". Odtąd wybierałem schowki i garaże do spania, gdzie było napisane to słowo. Wiedziałem, że tam nie będzie szczurów. Dziś wiem, że to Pan Bóg dał mi odczytać wyraz deratyzacja w trosce o mnie. Kiedy ktoś pyta mnie, jak mogę wierzyć w Boga po tym co mnie spotkało, odpowiadam, jak mogę nie wierzyć, skoro go spotkałem na ławce, nauczył mnie czytać i otoczył opieką na ulicy - daje świadectwo Tim.
O losach Tima Guenarda będzie można przeczytać w 47 numerze Gościa Lubelskiego.