Kiedy ich syn był w drodze na biegun, oni wkroczyli na nową drogę do… Boga. Urszula i Bogdan Melowie opowiadali w Szczecinku o utracie jednego syna i wypadku drugiego, o małżeńskich kryzysach i o tym, jak Bóg dla dobra wykorzystuje nawet to, co najgorsze.
Rodzice Janka Meli, niepełnosprawnego zdobywcy obydwu biegunów, byli gośćmi szczecineckich Dni Kultury Chrześcijańskiej.
W kościele Miłosierdzia Bożego opowiadali o życiowych dramatach i Bogu, który pozwolił im się z nimi zmierzyć.
- Najczęściej pyta się nas o to, jak to się robi, że wychowuje się tak wspaniałego syna i gratuluje się nam, że nam się tak udało. Najpierw odpowiadamy, że mamy trójkę wspaniałych dzieci. A potem mówimy, że to wcale nie jest tak, jak wygląda z zewnątrz - zaczął Bogdan Mela.
- Gdybyśmy podali przepis na to, jak się wychowuje takie dziecko to raczej kolejka chętnych nie byłaby długa: najpierw się szarpać, potem stracić dziecko, wpaść w depresję… - dopowiada jego żona.
Wypadek ich syna Jaśka w 2002 r., gdy w wyniku porażenia prądem stracił nogę i rękę, nie był jedynym traumatycznym doświadczeniem, które dotknęło rodzinę Melów. Pięć lat wcześniej z powodu uszkodzonej „farelki” spłonął ich dom. Pół roku później utonął siedmioletni brat Jaśka, Piotruś.
- Śmierć Piotra spowodowała głęboką żałobę każdego z nas - osobno i bez Boga. Byliśmy przytłoczeni tym wydarzeniem, pracą, nasze małżeństwo właściwie przestało istnieć. Niewiele brakowało, a rozstalibyśmy się - nie ukrywa pan Bogdan. Nie szczędzi też słów o swoim gwałtownym charakterze, o rozczarowaniu ich obydwojga małżeństwem, o agresji, przemocy, braku porozumienia z dziećmi.
- Jasiek miał właśnie przystępować do I Komunii Świętej. Musiał chodzić do kościoła na katechezy przygotowujące. Pomyślałem, że to fałszywe posyłać dziecko na te przygotowania, kiedy ja sam do kościoła nie chodzę. Zaczęliśmy chodzić razem z nim. To pomogło nam wyjść z żałoby - mówi.
Pani Urszula, z wykształcenia psycholog, próbowała szukać ludzkich sposobów rozwiązania problemów. Obydwoje bardzo się starali.
- Dopóki próbowaliśmy własnymi siłami, szło nam źle. Mąż próbował nad sobą panować, ja próbowałam za pomocą swoich psychologicznych mądrości jakoś ratować sytuację. To wszystko nie owocowało. Byłam przerażona i zdumiona. Byliśmy na takim etapie, kiedy myślałam, że jedyne co, to żebyśmy się w miarę przyzwoicie rozstali - nie ukrywa.
Pomocy szukali u Boga i we wspólnocie neokatechumenalnej. Na Drogę weszli w tym samym czasie, gdy Jasiek wyruszał z polarnikiem Markiem Kamińskim zdobyć swój pierwszy biegun.
- Już byliśmy we wspólnocie, kiedy wybuchł drugi, straszny kryzys w naszym małżeństwie. Zupełnie nie mogłam zrozumieć dlaczego. Przecież wróciliśmy do Kościoła, podjęliśmy współpracę z Panem Bogiem? Jeden ksiądz powiedział mi: „odkąd jesteście blisko Boga, w waszym życiu dzieją się te same rzeczy, jakie działy się wcześniej, ale inaczej się kończą”. I to jest prawda - kontynuuje opowieść pani Urszula.
- To nie jest tak, że staliśmy się idealni. Kiedy ostatnio pomyślałem sobie, że już chyba z pięć lat się nie kłóciliśmy, następnego dnia doszło do konfliktu. Diabeł nie śpi. My jesteśmy tacy sami, upadamy, jak wcześniej, ale nauczyliśmy się podnosić. I nasze dzieci to widzą. O ile się przy nich kłócimy, o tyle musimy się przy nich jednać - to naprawdę zdaje egzamin - dopowiada jej mąż.
Obydwoje nie mają wątpliwości, że Bóg odnalazł ich w najtrudniejszych momentach i wykorzystał dla dobra to, co było najgorsze w ich życiu.
- Nasz Bóg nie jest Bogiem na wysokim tronie, ale Bogiem, który zszedł we wszystkie nasze cierpienia. Mocno doświadczam tego, że przychodzi nie wtedy, kiedy jest najlepiej, ale gdy jest najgorzej. To nie tak, że mogę się kolegować z Panem Bogiem, kiedy jestem już prawie święta. Najpiękniejsze jest to, że On chce się ze mną kolegować, kiedy ja się czuję najgorsza na świecie. Uciekamy od cierpienia i wszystkich brzydkich rzeczy, a On też tam jest. Tam nas odnalazł - w najgorszych momentach naszego życia - przyznaje Urszula Mela i dodaje trzymając mocno męża za rękę:
- Mówi się, że nie da się pozlepiać rozbitej filiżanki - zawsze zostaną rysy i pęknięcia, nigdy nie będzie cała. A Pan Bóg potrafi sprawić, że ta filiżanka będzie zupełnie nowa. Nie tylko zabrał przemoc, agresję, złość, ale dał nam miłość i pojednanie. Zabrał mi nawet pamięć krzywdy, coś co zawsze uwierało w sercu. Dla mnie to właśnie jest dowód Bożego działania, bo sama nie potrafiłabym, nawet nie pomyślałabym, że to możliwe.
Dni Kultury Chrześcijańskiej w Szczecinku trwać będą do końca miesiąca. O tym, co jeszcze będzie się podczas nich działo można przeczytać TUTAJ.