UE straciła zdolność do ochrony swoich granic - ocenił przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk w czwartkowym wystąpieniu na kongresie europejskiej centroprawicy w Madrycie. Zaapelował też o zakończenie "haniebnego sporu" o podział uchodźców.
Zdaniem Tuska przywrócenie porządku na zewnętrznych granicach Unii jest obecnie najważniejszym zadaniem rządzących. "Solidarność wymaga siły i skuteczności. Jeśli chcecie pomóc innym, to musicie być w stanie pomóc sobie i swoim bliskim. Europa, która będzie naiwna, bezradna i niezorganizowana, nie zdoła być solidarna na dłuższą metę. Musimy natychmiast skończyć z tą niepotrzebną kłótnią między zwolennikami ochrony granic a adwokatami solidarności i otwartości" - powiedział Tusk na spotkaniu Europejskiej Partii Ludowej, która zrzesza 75 centroprawicowych ugrupowań z 40 krajów Europy.
Jak dodał, potrzebne jest powiązanie obu tych sposobów myślenia. "Nie możemy dłużej udawać, że wielki napływ migrantów to coś, czego chcemy, i że prowadzimy przemyślaną politykę otwartych granic. Prawda jest inna: straciliśmy naszą zdolność do ochrony granic i w tym kontekście nasza otwartość nie jest naszym wyborem, ale dowodem słabości" - ocenił.
"Z drugiej strony - zastrzegł - nie można poddać się populizmowi i ksenofobii, bo naszym celem powinna być obrona Europy przed prawicowymi ekstremistami, a nie upodobnienie się do nich".
W ocenie szefa RE "wspólna odpowiedzialność za granice pozwoli na solidarność między krajami unii i zakończenie tego haniebnego sporu o relokację" uchodźców.
Niemiecka kanclerz Angela Merkel także opowiedziała się za wzmocnieniem ochrony granic oraz stworzeniem europejskich służb ochrony granic. Jednocześnie powtórzyła swój apel o sprawiedliwy podział między kraje UE ciężarów związanych z napływem uchodźców. "Musimy podzielić się obciążeniami - powiedziała. - Jeśli będziemy solidarni, uda nam się sprostać wyzwaniu. Jesteśmy wystarczająco silni". Merkel przyznała, że UE jest podzielona w tej sprawie i "wymaga to jeszcze trochę dyskusji".
Niemcy opowiadają się za utworzeniem stałego unijnego mechanizmu podziału uchodźców między kraje UE, wzorowanego na dotychczasowych dwóch nadzwyczajnych programach relokacji w sumie 160 tysięcy uchodźców, docierających do Grecji i Włoch. Około połowy państw UE, w tym Polska, sprzeciwia się takiemu obowiązkowemu mechanizmowi.
Z kolei premier Węgier Viktor Orban wzywał polityków, by skończyli z hipokryzją w sprawie kryzysu migracyjnego i przekonywaniem, że podejmowane działania są odpowiedzią na nadzwyczajną sytuację. "Musimy zebrać się na odwagę, odrzucić polityczną poprawność i rozpocząć wielką debatę na temat naszych zamiarów, ale bez hipokryzji. Co myślimy o naszym dziedzictwie cywilizacyjnym? Czy zmiana wzorców kulturowych może być narzucana z zewnątrz? Czy zgadzamy się na równoległe społeczeństwa? Albo czy bronimy naszego tolerancyjnego sposobu życia i praworządności?" - mówił Orban.
"Europa jest obecnie bogata i słaba. To bardzo niebezpieczne połączenie" - dodał.
Zdaniem Orbana kryzys migracyjny może zdestabilizować rządy, kraje i cały kontynent. "Zagrożenia wymagają otwartych i uczciwych słów. Nie jesteśmy świadkami kryzysu uchodźczego, ale fali migracji, na którą składają się imigranci ekonomiczni, uchodźcy, a także +obcy bojownicy+ (członkowie grup terrorystycznych - PAP). To niekontrolowany i nieuregulowany proces" - powiedział.
Przekonywał też, że UE nie "nie może przyjąć każdego, kto chce lepszego życia". Moralną odpowiedzialnością krajów unijnych jest "oddanie uchodźcom ich ojczyzn i domów, ale celem nie może być zagwarantowanie im nowego europejskiego życia". "Prawo do godności i bezpieczeństwa to podstawowe prawa człowieka, ale nie są nimi prawo do życia w Niemczech, Austrii czy na Węgrzech" - ocenił.
Kryzys migracyjny zdominował dwudniowy kongres Europejskiej Partii Ludowej, który zakończył się w czwartek wieczorem.