Tydzień temu wypłynęły na Gotlandię nie tylko po to, żeby spełnić własne marzenia, ale także, by pokazać innym chorym, żeby warto walczyć, niezależnie od życiowych sztormów. Połowa załogi OnkoRejsu już wróciła do Polski.
Dzisiaj w nocy w kołobrzeskim porcie zameldowała się Bavaria, jeden z dwóch jachtów biorących udział w OnkoRejsie. Drugi - Cobra - unieruchomiony w Nexo najpierw awarią steru, teraz złą pogodą, wróci do domu jutro lub pojutrze.
- Rok temu, gdyby ktoś mi powiedział, że będę stała za sterem jachtu w łupince między wielkimi falami, to bym mu za nic nie uwierzyła! Ale udało się nam spełnić marzenie i udowodnić sobie, że jesteśmy w stanie zorganizować grupę ludzi, która wcześniej nie widziała się na oczy, znała się jedynie z internetu, zaleźć sponsorów, znaleźć jachty oraz załogę i dopłynąć - dzieli się wrażeniami Magda Lesiewicz, w której głowie zrodził się pomysł zorganizowania rejsu dla kobiet zmagających się z chorobą nowotworową. - Żeglowanie samo w sobie też jest piękne, ale ten rejs to też symbol: chciałyśmy pokazać, że damy rady, że dopłyniemy, jesteśmy w stanie zrobić wszystko, co sobie zaplanowałyśmy.
Udział w OnkoRejsie wzięło 14 pań, które zmierzyły się z nowotworem. Towarzyszyła im dwójka doświadczonych kapitanów - Magda Górecka i Mariusz Woźniak - oraz dwie panie oficer, które także mają za sobą walkę z rakiem. Ich celem było szwedzkie Visby. Tam m.in. spotkały się z członkami organizacji Cancer Gotland.
- Panie zapowiedziały się, że przyjadą do nas z wizytą, chociaż, jak zastrzegły, raczej płynąć jachtem nie będą - śmieje się M. Lesiewicz.
Jak przystało na prawdziwe wilczyce morskie, onkolaski (tak same siebie nazywają) nie przestraszyły się nawet bałtyckich sztormów. Bavarii szczególnie we znaki dała się burza, która dopadła ich podczas powrotu do Polski.
- Rejs był niełatwy, wracając także napotkaliśmy bardzo złą pogodę, co niektóre dziewczyny ciężko zniosły, ale były bardzo dzielne - chwalił dziś rano swoją załogę Mariusz Woźniak, kapitan Bavarii.
- Ze względu na awarię Cobry trochę późno wyszliśmy w morze, dostaliśmy się w działanie frontu, dopiero później udało się go trochę wyprzedzić. Za plecami mieliśmy cały czas burzę z błyskawicami i nieźle wiało. Dla mnie to też było wyzwanie: z przeszkoloną załogą, która już sama wie, co ma robić, można żeglować bez słów nawet w trudnych warunkach. Tutaj było zbyt mało czasu na to, żeby wszystkiego się nauczyć - opowiada kapitan.
Magda Lesiewicz przyznaje, że czuje się usatysfakcjonowana, iż udało im się zrealizować marzenie, zwłaszcza że pierwsze podejście do pokonania Bałtyku na przełomie maja i czerwca zakończyło przerwaniem rejsu i akcją ratunkową z przeciekającego jachtu.
- OknoRejs to symbol. Zawsze musimy się liczyć z tym, że choroba może wrócić. Dzisiaj, kiedy dopłynęliśmy do Polski, dowiedziałam się, że jedna z dziewczyn z pierwszego składu ma trzeci, zupełnie niespodziewany nawrót choroby. Musi po raz trzeci podjąć walkę i wierzę w to, że będzie walczyć. Zawsze trzeba mieć nadzieję, zawsze trzeba dążyć do celu - mówi pani Magda i zaznacza, że ich przedsięwzięcie ma również wymiar profilaktyki nowotworowej.
Jak dodaje, udany OnkoRejs to nie koniec ich przygody. - Ja już myślę o kolejnych akcjach. Pokażmy kolejnej grupie ludzi, że im też się uda. Mamy pomysł na off-road, jest pomysł na kajaki, przejście wzdłuż granic Polski, jest całe mnóstwo innych, które pozwolą pokazać, że osoby chore chcą i mogą żyć normalnie - podkreśla.