Dyskusja o JOW-ach w wydaniu brytyjskim przestanie być akademicka dopiero, gdy w Sejmie znajdzie się "konstytucyjna większość samobójców"- uważa socjolog dr Jarosław Flis. JOW-y nie pomogą w odpartyjnieniu polityki i zwiększeniu frekwencji wyborczej - ocenia politolog prof. Radosław Markowski.
Obaj byli wśród uczestników czwartkowej debaty "JOW-y zagrożeniem dla polskiej demokracji?" zorganizowanej przez Centrum im. I. Daszyńskiego oraz Komitet Referendalny "STOP JOW".
W najbliższą niedzielę, 6 września, w referendum zarządzonym z inicjatywy poprzedniego prezydenta Bronisława Komorowskiego, Polacy mają odpowiadać na trzy pytania, jedno z nich dotyczy tego, czy są "za wprowadzeniem jednomandatowych okręgów wyborczych w wyborach do Sejmu";
Socjolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego dr Jarosław Flis w swoim wystąpieniu zwrócił uwagę, że polscy zwolennicy JOW-ów są również zwolennikami systemu brytyjskiego, ale - jak zaznaczył - nie każdy zwolennik JOW musi popierać taki system.
Brytyjski system jednomandatowych okręgów wyborczych "first past the post" (FPTP) - w wolnym tłumaczeniu "pierwszy za linią mety" - jest używany w wyborach do Izby Gmin, czyli odpowiednika polskiego Sejmu. Zgodnie z nim, Wielka Brytania została podzielona na 650 okręgów wyborczych, w których każda partia wystawia po jednym kandydacie. Wygrywa ten, który zdobędzie najwięcej głosów - nawet jeśli nie uzyska większości i nie przekroczy 50 proc. głosów.
Flis uważa, że "dyskusje o systemie brytyjskim w Polsce są dyskusjami czysto akademickimi, do momentu, w którym w Sejmie znajdzie się konstytucyjna większość samobójców".
Jego zdaniem wprowadzenie JOW-ów w systemie podobnym do brytyjskiego oznaczałoby bowiem, że "połowa posłów PiS-u od razu wylatuje z Sejmu, bo jest wybrana na obszarach, gdzie od 10 lat dominuje PO i nic nie wskazuje na to, by się to miało zmienić". Według niego szans na reelekcję nie miałaby także jedna czwarta klubu Platformy, a z pozostałych posłów nie dałoby się uzbierać nawet zwykłej większości, a tym bardziej konstytucyjnej potrzebnej do zmiany ordynacji wyborczej.
"W związku z tym dyskusja, którą się w tej chwili toczy w Polsce (...) nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość" - ocenił Flis.
Socjolog stwierdził też, że politycy PO przekonują do JOW-ów mówiąc, że są zwolennikami ordynacji niemieckiej, a jednocześnie posłowie PiS mówią "my jesteśmy przeciwko JOW-om, bo jesteśmy za ordynacją niemiecką". "Natomiast ci, którzy byliby naprawdę beneficjantami ordynacji niemieckiej, czyli PSL i lewica są przeciwni jakimkolwiek zmianom" - dodał Flis.
W Niemczech obowiązuje ordynacja mieszana, w której połowa posłów uzyskuje mandaty w okręgach jednomandatowych, a połowa jest wybierana z list partyjnych; w tym systemie każdemu wyborcy przysługują więc dwa głosy - jeden na listę partyjną i jeden na kandydata w jednomandatowym okręgu wyborczym.
Flis uważa, że w sprawie systemu wyborczego, że większość partii w Polsce woli nic nie zmieniać, bo "skisłe bagienko, które w partiach generuje obecny system, jest już dobrze obwąchane". "Wiadomo, zza którego węgła można dostać cegłówką, wiadomo kto jest wrogiem, a kto przyjacielem. Jest jak jest. Nie najprzyjemniej, ale przynajmniej przewidywalnie" - stwierdził socjolog.
Dlatego - według niego - polskie partie się bronią przed ewentualną zmianą w systemie wybierania posłów. "Nie dlatego, że specjalnie korzystają na obecnym systemie, tylko się boją, że mogłyby stracić na innym" - dodał Flis.
Z kolei politolog z Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie prof. Radosław Markowski ocenił, że tytuł konferencji "JOW-y zagrożeniem dla polskiej demokracji" jest przesadzony. "Żadnego zagrożenia nie ma, natomiast jest pytanie, czy to cokolwiek poprawia" - zaznaczył.
Według Markowskiego trzeba się zastanowić, czy JOW-y stanowią panaceum na bolączki obecnego systemu. Jego zdaniem JOW-y nie pomogą w odpartyjnieniu polityki, zwiększeniu frekwencji wyborczej, czy udziału kobiet.
Politolog ocenił, że wybór modelu prawa wyborczego jest ważny i nie powinno się o tym decydować po kilkutygodniowej dyskusji, bo obywatele powinni być przygotowani, by "podjąć racjonalną decyzję". Zwrócił też uwagę, że jedynym państwem, gdzie w ostatnich latach "przeszedł z ordynacji proporcjonalnej w kierunku większościowym", był Madagaskar.