Świat zmaga się z najpoważniejszym kryzysem migracyjnym od czasu II wojny światowej. Fala uchodźców z ogarniętych wojną krajów Bliskiego Wschodu i Afryki zalewa Europę, niepotrafiącą działać solidarnie i skutecznie.
Z kraju pochodzenia wyganiają ich wojna i bieda. W przeszłości także gdzieś toczyły się wojny i były obszary biedy oraz głodu. Skutków tego jednak nie odczuwaliśmy, gdyż działo się to daleko od nas. Dzisiaj nowoczesne środki komunikacyjne i media skróciły ten dystans. Na gruzach zaś upadłych państw jak Libia, Somalia czy Syria wyrosły potężne organizacje przestępcze, które z organizowania migracji uczyniły dochodowy biznes.
Dramat trwa od wielu miesięcy, ale poza doraźnymi akcjami Unii Europejskiej nie udało się wypracować żadnego wspólnego planu działania. Tymczasem nielegalna migracja ma charakter nie tylko ekonomiczny, ale i cywilizacyjny. Większość migrantów to muzułmanie, co rodzi też pytania, dlaczego ich integracja w przyszłości ma się udać, skoro nie powiodła się w przypadku dziesiątków tysięcy innych muzułmanów, którzy ściągnęli do Europy wcześniej.
Bałkański korytarz
Uchodźcy, którzy początkowo płynęli z Afryki przez Morze Śródziemne, docierając do Włoch, Hiszpanii i na Maltę (ok. 240 tys. osób w tym roku), obecnie kierują się głównie przez tzw. bałkański korytarz. Przechodzą z Syrii, Iraku, Afganistanu do Turcji, skąd płyną łodziami na nieodległe greckie wyspy na Morzu Egejskim. Stamtąd władze greckie przewożą ich promem do Pireusu, skąd uchodźcy zaczynają wędrówkę przez Macedonię i Serbię na północ, w stronę Unii Europejskiej. Tylko w lipcu granicę grecko-macedońską przekroczyło niemal 39 tys. imigrantów, głównie Syryjczyków. Doszło tam do starć z miejscową policją, ale w końcu władze Macedonii zdecydowały się na przepuszczenie uchodźców. Zmierzają oni teraz pociągami do Belgradu, a później taksówkami jadą w stronę Węgier. To zewnętrzna granica Unii, poza którą nikt już migrantów nie będzie kontrolował. W oczekiwaniu na nich Węgrzy budują mur dłuższy od muru berlińskiego i mobilizują wojsko. To desperacka próba zatrzymania uchodźców, których w lipcu przybyło do tego kraju 35 tys., czyli więcej niż przez cały 2014 rok. W drodze jednak są następni.
Niespokojnie jest także w innych regionach Europy. Uchodźcy, którzy dotarli do Włoch i Hiszpanii, poszli dalej, głównie w stronę Francji, Niemiec i Szwecji. W rejonie Calais koczuje ok. 3 tys. imigrantów, pragnących dostać się na Wyspy Brytyjskie przez tunel pod kanałem La Manche. W lipcu ministrowie spraw wewnętrznych państw Unii Europejskiej zdołali uzgodnić plan relokacji ok. 35 tys. uchodźców, ale mają powrócić do dyskusji na ten temat pod koniec roku. Zresztą nawet realizacja tego planu niczego nie rozwiązuje, gdyż zdaniem Nilsa Muiznieksa, komisarza ds. praw człowieka w Radzie Europy, choć nie można dokładnie ustalić liczby migrantów bez ważnych papierów w Europie, ale jest ich bez wątpienia około miliona.
Koniec Willkomenskultur?
Celem migrantów jest bogate unijne centrum, a więc przed wszystkim Francja i Niemcy oraz Szwecja. Według szacunków niemieckich urzędów liczba uchodźców szukających schronienia w Niemczech może w tym roku przekroczyć 600 tysięcy. Poza nielegalnymi migrantami z Afryki i Bliskiego Wschodu są tam także dziesiątki tysięcy Albańczyków i obywateli Kosowa oraz Czarnogóry, ubiegających się w Niemczech o azyl. Nie mają żadnych szans na uzyskanie statusu uchodźcy politycznego, a mimo to masowo przyjeżdżają do Niemiec. To 12 proc. starających się o azyl. Zachęca ich do tego niemieckie prawo, stanowiące, że w okresie, gdy władze rozpatrują ich wnioski – co trwa czasem kilka miesięcy – otrzymują na utrzymanie 216 euro miesięcznie oraz „kieszonkowe” w wysokości 143 euro miesięcznie. Żaden z nich nie ma szans tego zarobić u siebie.
Ze względu na brak odpowiednich pomieszczeń uciekinierzy lokowani są w namiotach, salach gimnastycznych i szkolnych czy też opuszczonych halach fabrycznych. To wszystko stanowi ogromne wyzwanie, nawet dla kraju, który przez ostatnie dziesięciolecia niezwykle hojnie przyjmował uchodźców i migrantów. Mówiło się nawet o niemieckiej Willkommenskultur (kulturze powitania), opierającej się na otwartości i hojności wobec przybyszów, których próbowano integrować w ramach projektu społeczeństwa wielokulturowego (tzw. polityka multikulti). Ta próba inżynierii społecznej nie powiodła się. Środowiska imigrantów z krajów arabskich oraz Turcji kiepsko się integrują. Obecna migracja tylko zwiększy skalę tych problemów, dlatego niemieccy politycy zaczynają mówić o konieczności przywrócenia granic państwowych, co miałoby również skutki dla Polski, gdyż rozrywałoby więzy ekonomiczne z naszym głównym partnerem handlowym.
Jest oczywiste, że nawet bogate Niemcy nie mogą przyjmować uchodźców bez końca. Kolejne masy migrantów wywołują protesty społeczne, zwłaszcza w landach wschodnich, gdzie panuje największe bezrobocie. W tym roku było ich już ponad 200. Jednocześnie uchodźcom w Niemczech pomaga wiele stowarzyszeń, często opartych wyłącznie na wolontariacie, bez pomocy ze strony państwa. Organizują konsultacje i porady lekarskie, spotkania dla dzieci, oferują bezpłatne kursy językowe i zajęcia rekreacyjne. Niemcy jednak oczekują, że sąsiedzi, także Polska, wezmą na swoje barki część problemów wynikających z napływu do nich migrantów.
Co zrobić można
Debata nad kryzysem migracyjnym koncentruje się na kwestiach technicznych: jak zatrzymać kolejne fale migrantów, jak ich rozdysponować po wszystkich krajach Unii, kto ma za to płacić. Tymczasem trzeba rozstrzygnąć kilka ważnych spraw, a przede wszystkim podjąć decyzję, w jaki sposób ten proces ograniczyć. Jest oczywiste, że Europa nie może bez końca przyjmować uchodźców. Za każdą falą pójdzie następna, wywołując tylko coraz większy opór społeczny i problemy w krajach, do których zmierzają. Jeśli tego nie rozwiążemy w ramach demokratycznego konsensusu, do głosu dojdą politycy, którzy w przyszłości zaproponują bardziej radykalne rozwiązania. Nie bez kozery tak popularny wśród skrajnej prawicy na Zachodzie jest prezydent Putin, którego twarde metody rozwiązywania problemów stawiane są za wzór zachodnim „mięczakom”. Dlatego racjonalne ograniczenie migracji jest dzisiaj najpilniejszym problemem Unii Europejskiej.
Działania muszą być prowadzone na kilku polach. Niezrozumiałe jest, dlaczego państwa unijne nie przeprowadziły dotąd żadnej skutecznej akcji wymierzonej w środowiska przestępcze, organizujące cały proceder przemytu ludzi do Europy i zarabiające na tym krocie. Trzeba także podjąć wspólną decyzję określającą, komu rzeczywiście azyl się należy i przeprowadzić selekcję nielegalnych migrantów. Według różnych szacunków conajmniej połowa z nich nie spełnia europejskich kryteriów potrzebnych do otrzymania azylu. Dołączyli do fali uchodźców politycznych, aby dostać się do bogatej Europy i tam zmienić swój los. Pierwszeństwo w staraniach o azyl muszą mieć uchodźcy przybywający z regionów dotkniętych wojną i naprawdę prześladowani, a nie ci, którzy emigrują ze względu na brak perspektyw ekonomicznych. Uchodźcom zaś należy stworzyć korytarze humanitarne, aby nie musieli korzystać z pomocy przemytników.
Zjawisko nielegalnej migracji nie ustanie, jeśli nadal będzie toczyć się wojna w Syrii, Afganistanie, Iraku, w Rogu Afryki czy Sudanie. Zakończenie tych konfliktów to zadanie przekraczające siły Unii Europejskiej. Nie uda się tego osiągnąć bez udziału Stanów Zjednoczonych, Rosji, a także Chin. Nie trzeba przy tym organizować specjalnego korpusu ekspedycyjnego, wystarczy skutecznie przestrzegać embarga na dostawy broni do tego regionu, aby wojna tam została ograniczona. Kwestie militarne, chociaż doraźnie mogą poprawić sytuację, nie są, moim zdaniem, najistotniejsze. Ważniejsze są różnice ekonomiczne, które nie znikną, nawet jeśli wojny zostaną zakończone. To zaś wymaga zmiany filozofii działania Unii, opartej na trosce o własny rozwój i dobrobyt. Wiele dyskutujemy o różnicach w subwencjonowaniu rolnictwa w różnych krajach unijnych. Tymczasem w kontekście obecnego kryzysu widać wyraźnie, że cały system dopłat pogłębia tylko nierówności w świecie. Żywność spoza Unii nie ma szans na konkurencję z subsydiowanym rolnictwem unijnym, dodatkowo chronionym barierami celnymi. Zmiana tych zasad oznacza jednak rezygnację z części naszego dobrobytu, wyższe ceny artykułów spożywczych, być może także zgodę na realny spadek poziomu życia szerokich grup społecznych. Czy jesteśmy w stanie to zaakceptować? Wątpię. Tymczasem nauka z obecnego kryzysu jest prosta: albo damy innym szansę na rozwój, aby mogli godnie żyć u siebie, albo będą jej szukać u nas, co będzie nas więcej kosztowało.