- Zmuszeni byliśmy zamknąć świątynię na 10 dni – mówi proboszcz katedry w Tangerze o. Symeon Stachera, opolski misjonarz.
O. Symeon Stachera OFM, po powrocie z urlopu w rodzinnych stronach (pochodzi z Dobrzynia k. Brzegu) zastał w Tangerze, gdzie jest proboszczem katedry i wikariuszem generalnym archidiecezji, trudną sytuację.
- W tych dniach władze Maroka wydaliły z Tangeru i innych miast setki imigrantów, którzy przychodzą do nas głównie z Kamerunu, Gwinei, Senegalu, Nigerii, Wybrzeża Kości Słoniowej. Niektórzy z nich uciekli w góry i do lasów, gdzie powstały nowe obozowiska uchodźców. Inni, prawie 200 imigrantów, schroniło się w naszej katedrze w Tangerze. Zostaliśmy zmuszeni zamknąć naszą świątynię na 10 dni. Nie można było normalnie funkcjonować. Szukaliśmy zabezpieczenia dla wszystkich tych osób: dając im wyżywienie i ubranie. Archidiecezja uczyniła naprawdę wszystko, aby zabezpieczyć pierwszy miesiąc ich egzystencji. W pierwszej kolejności pomagaliśmy kobietom w ciąży lub z dziećmi, chorym, samotnym mężczyznom z dziećmi, ludziom bez żadnego dochodu i bez pracy. Nie wiemy, jak poradzą sobie w następnych miesiącach. Chcemy podjąć współpracę z władzami Maroka, aby pracować nad tematami trudnymi dla wszystkich - relacjonuje o. Symeon.
Większość migrantów to ludzie młodzi, w wieku od 20 do 25 lat. Przekraczają granice Maroka, bo stąd przez Cieśninę Gibraltarską jest bardzo blisko do Hiszpanii.
– Co noc w morzu toną ludzie, którzy próbują ją przepłynąć. Oni szukają po prostu lepszego życia. Chcą się osiedlić i zarabiać na życie w Europie. Czasami dialog z nimi jest bardzo trudny. To dramat, dla którego nie ma łatwych rozwiązań. Nie jest łatwe to wszystko i każdego dnia pytamy się, jak nakarmić rzesze ludzi, które są na pustkowiu i szukają swego pasterza – snuje refleksję franciszkanin, który od 13 lat pracuje w Maroku.