Ratownicy wydobyli ciała ofiar tąpnięcia i zawału w kopalni "Wujek" Ruch Śląsk.
Starszy z górników miał 44 lata, młodszy 36 lat. Akcję wydobycia i transportu ich ciał przeprowadził w poniedziałek 22 czerwca zastęp miejscowych ratowników z kopalni "Wujek" Ruch Śląsk w Rudzie Śląskiej. Ubezpieczał ich zastęp ratowników z katowickiej kopalni "Murcki-Staszic".
Wcześniej, o godz. 15.50, kombajn ukończył drążenie przecinki ratowniczej, która prowadzi aż do wyrobiska nazywanego dowierzchnią badawczą „1”. Stąd do miejsca, w którym zostały znalezione ciała górników, jest tylko kilkanaście metrów. Ratownicy wycięli siatkę obudowy, powiększając otwór. Około 17.00 weszli do dowierzchni badawczej „1”. O 17.20 zaczęli transportować ciała. Przed godziną 19.00 zostały one wywiezione na powierzchnię.
Ratownicy prowadzili tę akcję nieprzerwanie od ponad dwóch miesięcy - wstrząs i zawał 1050 metrów pod ziemią w kopalni "Wujek" Ruch Śląsk w Rudzie Śląskiej nastąpił 18 kwietnia. Nie zgłosiło się po nim dwóch górników. Ich ciała ratownicy dostrzegli dopiero 15 czerwca, po tym, jak drogę zastępom ratowniczym otworzył kombajn, drążący chodnik ratowniczy.To była najtrudniejsza akcja w historii polskiego ratownictwa górniczego. Szkody, które wywołało tąpnięcie 18 kwietnia, też miały niespotykane w historii rozmiary. Nikt nie spodziewał się, że zawał odetnie obie drogi do ściany, gdzie zaginęli górnicy. Zwykłe zawały mają po 5, 10 lub 20 metrów - ten miał ponad 700 metrów. Zanim w ten rejon nową drogę wydrążył kombajn, już 5 maja udało się tam przewiercić z powierzchni. Ratownicy wtedy jeszcze liczyli, że poszkodowani żyją i że uda się im podać przez odwiert wodę, żywność, lekarstwa, sprężone powietrze. Niestety, spuszczona 1054 metry pod ziemię kamera nikogo tam nie znalazła. Ratownicy nawoływali też przez głośniki: "Marcin, Leszek, odezwijcie się! Jesteśmy blisko! Rzućcie kamieniem, uderzcie o rurę". Odpowiedzią była tylko głucha cisza.
Rzecznik Katowickiego Holdingu Węglowego Wojciech Jaros przed cechownią Ruchu Śląsk kopalni "Wujek" informuje dziennikarzy o wywiezieniu ciał górników na powierzchnię Przemysław Kucharczak /Foto Gość 15 czerwca okazało się, że obaj górnicy przeżyli tąpnięcie i szukali wyjścia. Ich ciała znaleziono przed tamą wentylacyjną. Zwykle można ją otworzyć jak drzwi do pokoju - po tąpnięciu jednak zakleszczyła się i okazała się dla mężczyzn przeszkodą nie do sforsowania. Zresztą nawet gdyby ją otworzyli, kawałek dalej na drodze ucieczkowej napotkaliby zawał nie do przejścia. W miejscu, gdzie czekali na pomoc, po jakimś czasie - nie wiadomo jak długim - metan wyparł tlen.
Prof. Krystyna Stec z Głównego Instytutu Górnictwa powiedziała "Gościowi", że przyczyną tąpnięcia, które wywołało tak gigantyczne, podziemne szkody, były pewne naturalne naprężenia, istniejące w górotworze w tym rejonie. Nieco dalej na północ, choć w głębszych warstwach geologicznych, przebiega bowiem cały zespół uskoków tektonicznych, szeroki na 200-300 metrów. Eksploatacja górnicza prawdopodobnie wyzwoliła te naturalne naprężenia w górotworze.