W niedzielę po południu zakończyły się wybory parlamentarne w Turcji, które wyłonią 550 deputowanych. Głosowanie przebiegało bez zakłóceń. Wybory są kluczowe dla przyszłości prezydenta Recepa Tayyipa Erdogana.
Lokale wyborcze zamknięto o godz. 16 czasu polskiego. Pierwsze częściowe wyniki poznamy ok. godz. 20 czasu polskiego.
W kraju, gdzie zazwyczaj frekwencja oscyluje wokół 80 proc., do głosowania uprawnionych było ok. 54 mln obywateli. Podczas napiętej kampanii wyborczej o głosy Turków walczyły rządząca od 13 lat Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) oraz trzy ugrupowania opozycyjne: zrzeszająca świeckich wyborców o przekonaniach socjaldemokratycznych Partia Ludowo-Republikańska (CHP), Nacjonalistyczna Partia Działania oraz lewicowa i prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP).
AKP, islamistyczna partia prezydenta Erdogana, którą rządził przez 10 lat, próbowała zyskać przewagę pozwalającą na zmianę systemu rządów na prezydencki. Aby móc samodzielnie zmienić konstytucję, AKP musiałaby uzyskać większość 2/3 w parlamencie (367 mandatów). Jeśli zdobędzie 330 mandatów, będzie mogła przeprowadzić referendum w sprawie zmiany ustawy zasadniczej.
W sondażach przedwyborczych AKP miała 40-42 procent poparcia, czyli miej niż w poprzednich wyborach. Popularność AKP przygasła pod wpływem spowolnienia gospodarki, a także krytyki pod adresem Erdogana, oskarżanego o autorytaryzm.
Języczkiem u wagi w obecnych wyborach będzie HDP. Jeśli przekroczy 10-procentowy próg wyborczy, AKP nie zdoła uzyskać 330 mandatów. Jeśli nie przekroczy, AKP zyska mocną większość.
Prokurdyjskie ugrupowanie startuje po raz pierwszy jako partia polityczna, a nie jak do tej pory wystawiając tylko niezależnych kandydatów.
Według obserwatorów tureckiej sceny politycznej, jeśli HDP nie przekroczy progu wyborczego, może to doprowadzić do upadku kulejących od dłuższego czasu negocjacji pokojowych prowadzonych przez rząd turecki z Partią Pracujących Kurdystanu (PKK), wpisaną zarówno przez Stany Zjednoczone jak i UE na listę organizacji terrorystycznych.