Sąd Okręgowy w Gdańsku oddalił we wtorek powództwo miasta Sopot przeciwko spółce prowadzącej w centrum miasta klub striptizerski. Władze samorządu twierdzą, że działalność lokalu negatywnie wpływa na wizerunek kurortu.
Pełnomocnik powoda Roman Nowosielski zapowiedział, że miasto odwoła się od tego wyroku. Na ogłoszeniu wyroku nie było przedstawiciela pozwanej spółki, nie reprezentował jej też nikt na pierwszym posiedzeniu w tej sprawie dwa tygodnie temu.
Pozwana firma to Agencja Reklamowo-Marketingowa "Event" z siedzibą w Krakowie, prowadząca w całym kraju ponad 20 ekskluzywnych klubów Go-Go. W Sopocie spółka ma lokal "Kittens" w centrum miasta przy ul. Bohaterów Monte Cassino (popularny "Monciak"). Do września 2014 r. kluby działały pod marką Cocomo.
W pozwie sądowym miasto Sopot wezwało właścicieli klubu striptizerskiego do zaprzestania działań, które mają - zdaniem samorządu - charakter nieuczciwej konkurencji. Chodzi o namawianie przechodniów do skorzystania z usług klubu, sprzedaż napojów i alkoholi za cenę "rażąco zawyżoną" oraz wykorzystywania w tym celu nietrzeźwości klientów.
W uzasadnieniu wyroku sąd podkreślił, że w chwili zamknięcia procesu pozwana spółka nie prowadziła już w Sopocie klubu o nazwie Cocomo, a właśnie działalności lokalu o takiej nazwie dotyczył pozew gminy.
Zdaniem sądu, gmina nie jest też przedsiębiorcą w myśl ustawy dotyczącej nieuczciwej konkurencji.
"Powódka wskazała w pozwie, że prowadzi działalność gospodarczą jako udziałowiec w takich dziedzinach jak hotele, pole campingowe, restauracje. Zdaniem sądu, powódka jako udziałowiec nie prowadzi jednak działalności gospodarczej na własny rachunek i we własnym imieniu, a więc nie spełnia wymogów ustawy o nieuczciwej konkurencji" - powiedziała sędzia Dorota Kołodziej.
Podkreśliła też, że gmina Sopot w żadnym stopniu nie jest konkurentem gospodarczym wobec spółki "Event". Ponadto, według sądu, działalność klubu, w tym sprzedaż alkoholu po wysokiej cenie, nie naruszała w żaden sposób dóbr osobistych miasta. "Sąd ingerując w tę sferę działalności gospodarczej pozwanej, czyli określając za jakie ceny ma sprzedawać swoje usługi, czy towary, naruszałby swobodę działalności gospodarczej" - dodała sędzia.
Z decyzją sądu nie zgadza się miasto. "Nie zgadzamy się z tym rozstrzygnięciem sądu. () Gdyby miasto nie reagowało, nie robiło nic, to by się na to zgadzało - byłoby to absolutne przyzwolenie. Tem wyrok właściwie przyzwala, według przysłowia +hulaj dusza, piekła nie ma+. Tak, po prostu, nie wolno. Ten wyrok w takim kształcie ostać się nie może" - powiedział dziennikarzom pełnomocnik miasta Roman Nowosielski.
Zdaniem adwokata, wbrew stanowisku sądu, miasto mogło skarżyć spółkę z tytułu nieuczciwej konkurencji. "Bo działa w imieniu innych przedsiębiorców. I ustawa mówi wyraźnie: nie musi jej dobro być bezpośrednio naruszane w zakresie konkurencyjnej działalności, ale innych przedsiębiorców, na terenie Sopotu" - argumentował.
"Miasto Sopot podjęło zdecydowane działania i spotkało się to z zupełnie zdumiewającą oceną sądu. To znaczy, że możemy robić absolutnie wszystko w zakresie działalności gospodarczej i nikt nie może w to ingerować. Jeśli szampan kosztuje 30 zł, a płacę za niego 20 razy drożej, to chyba przekracza to rażąco jego cenę" - dodał Nowosielski. Jak zauważył, miasto pozwało nie klub Cocomo, lecz spółkę, prowadzącą klub striptizerski.
W pozwie napisano, że działania lokalu naruszają renomę i dobry wizerunek miasta. "Przez wiele lat władze gminy Sopot starały się kształtować pozytywny i prestiżowy wizerunek miasta i gminy, jako miejsca przyjaznego mieszkańcom i turystom, z atrakcyjną ofertą kulturalną i rozrywkową, a przede wszystkim miejsca bezpiecznego dla każdego mieszkańca i osób przyjezdnych. Eleganckiego i prestiżowego kurortu z klasą" - podkreślono w piśmie sądowym.
Według "Gazety Wyborczej", która pisała o działalności Cocomo, w kraju prowadzonych było wiele śledztw dotyczących tego klubu. Wszystkie historie są podobne. Mężczyźni twierdzą, że wypili kilka drinków, zapłacili za striptiz, a dobę później obudzili się z rachunkami na kwoty średnio od kilku do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Postępowania te kończyły się zwykle umorzeniami z powodu brak dowodów. Obsługa zapewniała, że rachunki klienci płacili dobrowolnie, w klubach jest monitoring, a ceny drogich drinków i szampanów znajdują się w menu.