Na Stożku w Wiśle-Łabajowie odbyły się XVIII Mistrzostwa Polski Księży i Kleryków w Narciarstwie Alpejskim. Zawodnicy walczyli w slalomie gigancie o Puchar im. św. Jana Pawła II.
Ks. Henryk Urbaś, salezjanin, jest też instruktorem narciarstwa i prowadzi w świętochłowickiej szkole salezjanów szkółkę narciarską dla uczniów.
- Kiedy wyruszamy na stok, nasza młodzież zakłada koszulki z napisami: "Bóg jest, zaufaj Jezusowi". Dajemy takie świadectwo i widać, że inni te napisy czytają, a kiedy zatrzymujemy się w południe, by odmówić przy wyciągu Anioł Pański, coraz częściej zdarza nam się, że inni narciarze też do nas dołączają. A kiedy jedziemy na narty do Włoch, ubieramy koszulki z napisami po włosku - tłumaczy. Tydzień temu w tym samym miejscu ks. Henryk organizował zawody dla całej szkoły. Tym razem sam w Wiśle zjeżdżał nie tylko w sutannie, ale także w kurtce z napisem: "Bóg jest!", a kibicowali mu Michał Strzelecki i Rafał Strzelecki z Salezjańskiej Organizacji Sportowej z Zabrza.
Wśród zagranicznych zawodników wystąpił w mistrzostwach także ks. Jan Wojnar z parafii w Dobraticach, w Republice Czeskiej. Dziękując za wspaniałą atmosferę, w której narciarze spotkali się jako chrześcijanie, już zapowiadał udział w kolejnych zawodach.
W rodzinnej kategorii Open, w której występowały pary spokrewnionych zawodników, na pierwszym miejscu znaleźli się Grzegorz i Krzysztof Gembalowie z Cieszyna-Mnisztwa. W tej kategorii trzecie miejsce zajął duet rodzinny: Stanisław i Andrzej Mężykowie, czyli ponownie o. Dobrosław z bratem.
Gorące podziękowania odebrał też Witold Pruski, właściciel obiektu, udzielający gościny zawodnikom, a także Grzegorz Skiba stojący na czele zespołu dbającego o gorące kiełbaski z grilla dla zawodników i kibiców.
Ks. Krzysztof Sontag i kibice z parafii w Lędzinach
Alina Świeży-Sobel /Foto Gość
Wśród tych ostatnich na pierwszym miejscu - już od lat bezkonkurencyjna - była reprezentacja parafii w Lędzinach, która wiernie i zdecydowanie najgłośniej wspiera swojego proboszcza, ks. Krzysztofa Sontaga. Ekipa wyposażona w trąbki, bębny, kołatki kibica i zwykłe gwizdki była nie do pobicia.
- Bo nasz Sontag jeździ śmiało - złoty medal to za mało! Ole, ole! Nie damy się! - skandowali na zakończenie, a najgłośniej chyba stojący na czele tego teamu Jan Makosz, wyposażony w gwizdek i trąbkę odziedziczoną po dziadku.
- Na pierwsze zawody nasz ksiądz pojechał sam. Nikomu się nie przyznał, dopiero z gazety dowiedzieliśmy się, że zajął dobre miejsce. Potem już zamawialiśmy busa dla kibiców. Potem dwa busy, a w końcu autobus. Tak już jeździmy od 10 lat. Raz było nas ponad 60 osób. Zawsze jesteśmy tu z naszym farorzem, czy wygra, czy nie wygra - zawsze z nim - mówi pan Jan i pokazuje napis na swoim szaliku kibica: "Dumni po zwycięstwie, wierni po porażce...".