Stołeczny sąd odroczył w piątek wieczorem sprawę "naruszenia miru domowego" w PKW, o co policja oskarżyła dwóch dziennikarzy: PAP - Tomasza Gzella i TV Republika - Jana Pawlickiego. Oznacza to, że obaj wychodzą na wolność.
Obrona wnosiła, by Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście przekazał sprawę prokuraturze do trybu zwyczajnego. Adwokaci dowodzili, że wobec stopnia skomplikowania sprawy, konieczności powołania świadków oraz "absurdalności" zarzutów, sprawy nie można badać w trybie przyspieszonym.
Sąd zdecydował się na przesłuchanie obu dziennikarzy, którzy nie przyznali się do zarzutów. Po tej czynności, ok. godz. 21.30, sąd odroczył sprawę do 26 listopada, 2 i 5 grudnia, kiedy będą zeznawać świadkowie. Zachowany jest tryb przyspieszony.
Policja chce ukarania Gzella za "naruszenie miru domowego" w czasie fotografowania nocnych zajść w PKW, gdy wyprowadzano okupujących. Zarzucono mu, że w czasie swej pracy dokonał "naruszenia miru domowego" w PKW, bo nie spełnił w odpowiednim czasie polecenia policji, by opuścić pomieszczenie PKW. Art. 193 Kodeksu karnego stanowi: kto wdziera się do cudzego domu, mieszkania, lokalu, pomieszczenia albo ogrodzonego terenu lub wbrew żądaniu osoby uprawnionej miejsca takiego nie opuszcza, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności, albo pozbawienia wolności do roku.
Gzell zeznał, że w czwartek na polecenie redakcji pełnił popołudniowy dyżur w PKW. Gdy zobaczył osoby, które tam wtargnęły, dokumentował zdjęciowo ich pobyt tam oraz akcję wyprowadzania ich przez policję. "Moim zadaniem jest fotografowanie; musimy pokazać, co widzimy, a czego nie widzą inni" - wyjaśnił. Dodał, że miał przepustkę wydaną przez PKW.
Dziennikarz podkreślił, że zamierzał wykonać polecenie policji, by opuścić salę; poszedł tylko po kurtkę do szatni i wrócił na salę, do której wtedy weszła policja. "Gotowy do wyjścia, zacząłem jeszcze fotografować wyprowadzanie osób" - dodał.
Podkreślił, że znalazł się w przejściu, gdzie policjant powiedział mu, że jest tu nielegalnie i zatrzymał go. "A byłem jednym z pierwszych dziennikarzy opuszczających salę" - zaznaczył. Gdy powiedział policjantowi, że jest dziennikarzem, ten odparł: "Nic nie szkodzi".
Także drugi podejrzany dziennikarz, Jan Pawlicki z TV Republika, nie przyznał się do zarzutu. Zeznał, że zatrzymano go, gdy poprosił o wypowiedź policjanta dowodzącego wyprowadzaniem osób okupujących PKW. Zatrzymanie podczas wykonywania obowiązków uznał za nielegalne. Dodał, że nastąpiło, gdy opuszczał salę, wykonując polecenie policji; okazywał też swą legitymację dziennikarską.
Wcześniej obrona wniosła, by Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście przekazał sprawę prokuraturze do trybu zwyczajnego. Adwokaci dowodzili, że wobec stopnia skomplikowania sprawy, konieczności przesłuchania świadków oraz "absurdalności" zarzutów, nie można jej badać w trybie przyspieszonym.
Sąd prowadzi postępowanie w trybie przyspieszonym.
Według piśmiennictwa prawniczego, wdarcie się do danego obiektu to wejście przy użyciu przemocy, np. przez odepchnięcie siłą gospodarza lub wyłamanie drzwi. Przyjmuje się, że "nieopuszczanie obiektu" następuje m.in. wtedy, gdy sprawca znalazł się w danym miejscu legalnie, ale potem stał się osobą niepożądaną, i mimo żądania uprawnionej osoby nie opuścił go.
Wcześniej rzecznik stołecznej policji Mariusz Mrozek powiedział PAP, że wobec wszystkich 12 zatrzymanych prowadzone są czynności w kierunku art. 193 Kk, dotyczącego naruszenia miru domowego, co wynika z zawiadomienia administratora obiektu, w którym siedzibę ma PKW.
W nocy z czwartku na piątek do siedziby Państwowej Komisji Wyborczej dostała się grupa osób, które następnie rozpoczęły okupację jednego z pomieszczeń PKW, stanowiącego studio wyborcze. Po tym zdarzeniu PKW zdecydowała o przerwaniu prac. Protestujący chcieli natychmiastowej dymisji członków PKW w związku z przedłużającym się obliczaniem wyników wyborów samorządowych. Po kilku godzinach policja podjęła interwencję, usuwając te osoby z siedziby PKW i zatrzymując 12 osób.
Zarząd PAP w wydanym oświadczeniu podkreślił, że fotoreporter Polskiej Agencji Prasowej w gmachu PKW wykonywał swe obowiązki, wynikające z realizacji misji Agencji. "Działania policji wydają się niezrozumiałe" - czytamy w oświadczeniu.
O zatrzymanych upomniały się też m.in. Press Club Polska i środowisko fotoreporterów.
"Zatrzymanie dziennikarza wykonującego obowiązki służbowe, a zwłaszcza dokumentującego działania siłowe uprawnionych służb państwa zawsze będzie budziło najwyższy niepokój i rodziło oczekiwanie szybkich i jednoznacznych wyjaśnień. Działanie takie rodzi bowiem uzasadnioną wątpliwość co do intencji zatrzymujących" - wskazał Press Club Polska w swoim oświadczeniu.
Podkreślono w nim, że Tomasz Gzell w siedzibie PKW przebywał legalnie, na polecenie służbowe swych przełożonych i dla wszystkich odbiorców serwisu PAP dokumentował zajścia z udziałem okupujących gmach.
"Natychmiastowego naprawienia błędu i wypracowania właściwych procedur na przyszłość" oraz wyjaśnień od minister spraw wewnętrznych Teresy Piotrowskiej i komendanta głównego policji Marka Działoszyńskiego domagają się też przedstawiciele organizacji zrzeszających fotoreporterów, Klubu Fotografii Prasowej przy Stowarzyszeniu Dziennikarzy Polskich i Stowarzyszenia Fotoreporterów.
Jak podkreślili, nie akceptują działań policji w tej sprawie. "Tomasz Gzell został zatrzymany (wraz z dziennikarzem TV Republika Janem Pawlickim) w czasie pełnienia obowiązków służbowych. Zgodnie z ustawą Prawo prasowe praca dziennikarzy w takich warunkach, podlega specjalnej ochronie" - piszą autorzy oświadczenia, przypominając o art. 43 Prawa prasowego.
Zatrzymanie dwóch dziennikarzy skrytykowała w piątek międzynarodowa organizacja Reporterzy bez Granic (RSF). Podała ona, że relacjonowali oni wydarzenia w siedzibie PKW; dziennikarze pokazywali policjantom legitymacje prasowe; według policji nie słuchali wezwań do opuszczenia budynku. "RSF wyraża sprzeciw wobec zatrzymania i przetrzymywania dwóch dziennikarzy i żąda, by zostali oni natychmiast zwolnieni" - głosi oświadczenie na stronie internetowej organizacji.
Oświadczenie w sprawie zatrzymanych dziennikarzy wydało Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich. "Obywatele mają prawo do pełnej informacji, a dziennikarze obowiązek, by je przekazywać w każdych warunkach. Utrudnianie im wykonywania tych podstawowych obowiązków przez policję jest naruszeniem podstawowych standardów państwa demokratycznego" - napisali członkowie zarządu SDP.
Głos zabrało też Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP. "Szczególny niepokój budzą informacje, że niektórzy z dziennikarzy zostali zatrzymani podczas wykonywania swoich obowiązków zawodowych" - czytamy w oświadczeniu.
O "zachowanie zasad obowiązujących w państwie prawa i demokracji" zaapelowali dziennikarze i naczelni kilkunastu redakcji. "Zatrzymywanie reporterów w trakcie ich pracy musi być odebrane jako próba zastraszania mediów i ograniczenie wolności prasy" - czytamy w oświadczeniu podpisanym przez naczelnych m.in. tygodnika "Idziemy", "Do Rzeczy", "Gazety Polskiej", "W Sieci", "Super Expressu", "Tygodnika Solidarność", "Gazety Bankowej", "Przeglądu". W obronie zatrzymanych wystąpiła redakcja "Rzeczpospolitej". "Media nie mogą być zastraszane" - napisał redaktor naczelny dziennika Bogusław Chrabota.