- W historii ćwierćwiecza wolnej Polski, od kiedy wybory są rzeczywistym wyrazem woli dorosłych Polaków, a nie plebiscytem poparcia dla Frontu Jedności Narodu, mamy sytuację bez precedensu - mówi dr Agnieszka Łukasik-Turecka, politolog.
To już czwarta doba po zamknięciu lokali wyborczych, a my – wyborcy – nadal nie wiemy, kogo wybraliśmy na radnych. Wskutek awarii (?) programu komputerowego, który miał zliczać głosy i obliczać ich proporcje, mamy powyborczy bałagan. Pocieszać się możemy tym, że wiadomo, kto będzie prezydentem Lublina, i kto będzie wójtem, burmistrzem lub prezydentem innych miast czy gmin, a więc jasne jest, kto może przymierzać się do najważniejszego fotela w urzędzie, a kogo czeka jeszcze wyborczy bój 30 listopada.
Znak zapytania, który znalazł się przy słowie „awaria”, został użyty nieprzypadkowo, bo – jak mówią dobrze zorientowani – program do obsługi liczenia głosów podobno ani razu nie zadziałał prawidłowo od początku do końca. Jeśli tak istotnie było, to w zasadzie nic się nie popsuło, bo nie działało od początku.
W historii ćwierćwiecza wolnej Polski, od kiedy wybory są rzeczywistym wyrazem woli dorosłych Polaków, a nie plebiscytem poparcia dla Frontu Jedności Narodu, mamy sytuację bez precedensu. Złożyło się na to kilka czynników jednocześnie.
Po pierwsze – sytuacja kryzysowa może zdarzyć się zawsze i wszędzie, ale w tym przypadku wydaje się, że Państwowa Komisja Wyborcza nie ma pomysłu, jak z niej wyjść. Komunikaty, którymi raczyli nas Panowie Sędziowie, nijak się mają do rzeczywistości. Ile razy w minionych dniach słyszeliśmy, że system działa?
Po drugie – nie chce się wierzyć, że tak ważne oprogramowanie tworzono zaledwie przez trzy miesiące. Wierzę ekspertom, którzy twierdzą, że wdrożenie takiego oprogramowania winno trwać nie kwartał, ale rok.
Po trzecie – każdy, kto za 300-złotową dietę podejmował pracę w komisji wyborczej w mieście czy gminie, zakładał, że jego praca potrwa najwyżej do poniedziałku. Tymczasem przemęczeni i zdenerwowani ludzie w miejskich i gminnych komisjach wyborczych zmuszeni są pracować nie z własnej winy, bez dodatkowego wynagrodzenia, już czwartą dobę. To zapowiada paraliż jakichkolwiek wyborów w przyszłości, bo po prostu nikt albo prawie nikt nie zechce demolować swojego życia prywatnego i zawodowego przez cały następny tydzień za trzy stówki diety. Chyba że zgłoszą się bezrobotni, samotni i bezdomni.
Po czwarte – niepokojące są doniesienia nawet o 20- czy 25-procentowym odsetku głosów nieważnych. Jak mogło do tego dojść? Być może gros wyborców literalnie zastosowało się do komunikatów, według których należało postawić „jeden krzyżyk na jednej karcie”. A „karta”, to w języku potocznym „kartka”, a nigdy przenigdy „książeczka”, w formie której wydane były tzw. „karty” do głosowania. Ktoś nie pomyślał kategoriami zwykłego wyborcy, dla którego „karta” to nie „książeczka”, i który na każdym lub prawie każdym arkuszu postawił po krzyżyku, unieważniając tym samym swój głos. Zatem albo trzeba nazywać rzeczy zgodnie z ich znaczeniem w języku polskim, albo „książeczki” zamienić na „płachty”. Także z powodu, o którym poniżej.
Po piąte – uprawniona wydaje się teza, według której nadzwyczaj dobry wynik komitetu wyborczego, który wylosował dla swoich list jedynkę w tych wyborach, to efekt umieszczenia list tego komitetu na okładkach książeczek, o których mowa powyżej. Można zakładać, że część wyborców nieświadomie albo z lenistwa dokonywała wyboru tylko z tej pierwszej listy. Tych, którzy podważają związek przyczynowo-skutkowy tego zjawiska, zapytam, dlaczego reklama na okładce jakiegokolwiek tygodnika kosztuje znacznie drożej, niż zamieszczona wewnątrz. Dlatego, że treści na okładce łatwiej zauważyć!
Nie sposób przewidzieć, jak i kiedy to się skończy. Trochę śmiejemy się z tego, że w Szczecinie według sławetnego programu komputerowego „wygrał” jakiś kandydat, którego nie było na listach, bo kandydował z Rumi, albo z tego, że hakerzy pokazali luki w systemie. Pan Prezydent ma rację, że to się da wszystko ręcznie policzyć, tylko co będzie z kolejnymi wyborami – prezydenckimi na wiosnę i parlamentarnymi jesienią 2015 roku? Jakimi narzędziami zostaną obliczone ich wyniki i jaka będzie frekwencja przy urnach? Stawiam tezę, że niska. Bo część wyborców nie rozumie tego, co się teraz dzieje, i po prostu nie zaufa, że cała ta machina wyborcza będzie uczciwa. A z ludzkim zaufaniem, lub jego brakiem, nie sposób dyskutować.
-------------------
*dr Agnieszka Łukasik-Turecka, politolog, adiunkt w Katedrze Teorii Polityki KUL. Obszar jej zainteresowań naukowo-badawczych to szeroko rozumiana sfera komunikowania politycznego. Członek Polskiego Towarzystwa Komunikacji Społecznej i Polskiego Towarzystwa Nauk Politycznych.