Zrabowane przez Niemców mienie żydowskie trafiało do urzędników i sąsiadów
pexels

Zrabowane przez Niemców mienie żydowskie trafiało do urzędników i sąsiadów

PAP

publikacja 27.12.2021 07:30

Gdy Niemcy deportowali i mordowali Żydów, sąsiedzi i urzędnicy grabili ich dobytek. Pisze o tym tygodnik "Spiegel" w tekście zatytułowanym "Dlaczego zrabowane zasłony wiszą w niemieckich urzędach skarbowych". Ukradzione sprzęty domowe trafiały także do niemieckich urzędników. Jak zaznacza tygodnik urzędnicy zamawiali nawet konkretne przedmioty.

"Z istniejących zasłon i lamp należy w pierwszej kolejności pokryć potrzeby urzędu skarbowego i urzędu celnego w Horb, pozostałe zasłony należy przesłać do mnie, lampy sprzedać" - tak w maju 1942 roku naczelnik finansowy dr Rudolf Mitze poinstruował urząd skarbowy w Horb am Neckar w Wirtembergii w Niemczech.

Sprzęty domowe, o których mówił, należały do 120 rodzin żydowskich, które zostały wysiedlone z miasta. Ich majątek został przez Niemców podzielony i sprzedany. Urząd skarbowy i jego urzędnicy byli pierwszymi, którzy dobrali się niego: naczelnik urzędu skarbowego zabezpieczył także dwa elektryczne piece grzewcze. (...) Szefom urzędów miały być ofiarowane dywaniki i odpowiednie obrazy - pisze "Spiegel".

Gazeta przypomina, że systematyczne rabunki i grabieże mienia żydowskiego Niemcy rozpoczęli z urzędu wraz z nocą pogromu z 9 na 10 listopada 1938 r.. Natychmiast po atakach zorganizowanych przez Niemców w całym kraju Żydzi zostali zobowiązani do zapłacenia "Judenverm"gensabgabe" (żydowskiej opłaty majątkowej): każdy, kto posiadał więcej niż 5.000 marek Rzeszy, musiał wpłacić początkowo 20 procent, a następnie kolejne 5 procent swojego majątku na rzecz Rzeszy - co reżim uznał za "zadośćuczynienie" za szkody rzekomo wyrządzone narodowi niemieckiemu przez Żydów.

W 1941 r. rozpoczęto planowe wypędzanie i eksterminację ludności żydowskiej w Rzeszy i na terenach okupowanych. Majątek deportowanych miał być włączony do "Volksgemeinschaft" (wspólnotę narodową).

W tym celu ministerstwo finansów Rzeszy rozpoczęło na początku listopada 1941 roku "Akcję 3", której celem była "całkowita likwidacja majątku żydowskiego". Miał na tym skorzystać skarb państwa, organizacje partyjne i jak najwięcej osób. "Był to kolejny akt przemocy państwa wobec niemieckich Żydów, o których majątki wzbogacili także ich dawni sąsiedzi" - podkreśla tygodnik.

Zespół 30 historyków pod kierownictwem Stowarzyszenia Pamięci Gaeu-Neckar-Alb w Horb, prześledził w obszernym studium dla regionu Wirtembergia-Hohenzollern, jak ta niemiecka grabież Żydów była zorganizowana. Centralnym punktem śledztwa są dobrze zachowane akta urzędu skarbowego w Horb am Neckar.

Heinz Hoegerle, przewodniczący stowarzyszenia odnalazł je kilka lat temu w archiwach w Sigmaringen i Ludwigsburgu. "Jak pokazują akta, duża część ludności zakładała, że życie żydowskie w Niemczech jest ostatecznie zakończone i że można bez niebezpieczeństwa uczestniczyć w rabunku" - mówi. 13 kwietnia 1945 r., na krótko przed zakończeniem wojny, odbyła się wielka wyprzedaż mienia żydowskiego dla pracowników urzędu skarbowego w Horb.

System "Akcji 3" był taki sam w całej Rzeszy. "W pierwszym etapie nieruchomości były licytowane przez urzędy skarbowe na rzecz skarbu państwa w Berlinie. Dla ułatwienia urząd skarbowy w Horb specjalnie sporządził mapę +domów żydowskich+. Odpowiednie meble i przedmioty z gospodarstw domowych trafiły najpierw do urzędów i izb skarbowych" - pisze tygodnik.

Gdy rozeszła się wieść o dekrecie, do kancelarii głównego prezesa finansowego w Stuttgarcie napłynęły konkretne zamówienia: główny urząd celny we Friedrichshafen potrzebował "mebli, łóżek, obrazów, naczyń, dywanów, nakryć na łóżka, obrusów i innej bielizny oraz wszystkiego w dużych ilościach", aby wyposażyć dom wypoczynkowy swoich urzędników; szef urzędu zażyczył sobie dywan podłogowy o wymiarach trzy na cztery metry, "aby chronić parkiet". Gdy Szkoła Finansów Rzeszy zamówiła fortepian i dwa radia do stołówki, prezes musiał z przykrością odmówić: fortepian był dla niego nieosiągalny, a odbiornikami radiowymi nie dysponował "ponieważ słuchanie radia było dla Żydów zabronione".

Ale również ludność miała odnieść korzyści na wielką skalę. Ogłoszenia w "Schwarzwald-Rundschau" reklamowały od 1942 r. aukcje "przedmiotów gospodarstwa domowego wszelkiego rodzaju" do kupienia "za gotówkę". Często licytacje te odbywały się w domach wysiedlonych. I nawet sąsiedzi przesiedleńców bez wahania brali w nich udział.

Badania zespołu historyków "pokazują, w jakim stopniu zarówno państwo, jak i ludność były beneficjentami wypędzenia i wymordowania Żydów. I ujawniają kolejny przerażający fakt: niesprawiedliwość wobec ludności żydowskiej nie skończyła się wraz z klęską Niemiec w 1945 roku. To właśnie ci urzędnicy, którzy zorganizowali rabunek, a po części także czerpali z niego zyski, mieli zorganizować zwrot majątku" - zauważa "Spiegel.

Heinz Hoegerle zwraca uwagę na "krótką fazę paniki", kiedy ocalałe ofiary reżimu powróciły z niemieckich obozów śmierci, a okupant dał jasno do zrozumienia, że ludzie ci muszą otrzymać odszkodowania. Ale wkrótce w niemieckich władzach rozwinęła się "nowa rutyna tłumienia dowodów i poniżania ocalałych z Shoah", mówi Hoegerle.

O tym, z jakim przyjęciem spotykały się ofiary Niemców ze strony administracji, świadczy przypadek rodziny z Horb - pisze "Spiegel". Małżeństwo Viktor i Alice Esslinger posiadało dobrze prosperujące przedsiębiorstwo tekstylne, które zostało zamknięte w 1938 roku po pogromach. Trzy lata później Esslingerowie zostali najpierw przymusowo przesiedleni, a następnie deportowani i zamordowani.

W latach 50-tych XX wieku najbliższy żyjący krewny, Fritz Esslinger, mieszkający w Szwajcarii, wystąpił do Państwowego Urzędu Reparacyjnego o odszkodowanie, w tym za przedmioty gospodarstwa domowego. Pomagała mu Agnes Hermann, emerytowana prawniczka, która w czasach nazizmu opiekowała się wieloma żydowskimi rodzinami.

Ale urząd przeciągał sprawę przez dziewięć lat. (...) W dniu 21 grudnia 1964 r. obciążył odpowiedzialnością za opóźnienie samego Fritza Esslingera. (...) Urzędnicy skarbowi zażądali szczegółowego wykazu zrabowanych mebli, choć musiał on znajdować się w urzędzie skarbowym - w momencie kradzieży był on starannie zaksięgowany.

Agnes Hermann jako młoda kobieta mieszkała przez pewien czas u Esslingerów. Z pamięci napisała listę mebli i złożyła ją w marcu 1965 roku. Ale już w maju zmarł spadkobierca Fritz Esslinger. Urząd poinformował o tym Agnes Hermann i jednocześnie zażądał dalszych dowodów na istnienie skradzionych przedmiotów gospodarstwa domowego. Zrezygnowana Agnes Hermann zaprzestała działań na rzecz pozostałych spadkobierców Esslingerów.

 

Pierwsza strona Poprzednia strona Następna strona Ostatnia strona

Radio eM

redakcja@radioem.pl
tel. 32/ 608-80-40
sekretariat@radioem.pl
tel. 32/ 251 18 07

WERSJA DESKTOP
Copyright © Instytut Gość Media. Wszelkie prawa zastrzeżone.