Przebaczyć? Stary, nie ma bata!

Urszula Rogólska

publikacja 11.03.2018 13:06

- Na ulicy trzeba być twardym. Zależało mi, żeby nie być leszczem - mówił Bogdan Krzak w Czechowicach-Dziedzicach.

Bogdan Krzak mówił młodym o swoim nawróceniu i przemianie życia Bogdan Krzak mówił młodym o swoim nawróceniu i przemianie życia
Urszula Rogólska /Foto Gość

Młodzi z czechowickich szkół średnich, jak pierwsi uczestniczyli w wielkopostnym spotkaniu ewangelizacyjnym: Duchowa rEwolucja. Podobne - każde ze swoim programem i zaproszonymi gośćmi - odbędą się w najbliższych dniach także w Kętach, Oświęcimiu, Cieszynie i Bielsku-Białej.

W piątek 9 marca w jezuickim kościele św. Andrzeja Boboli młodzi słuchali świadectwa życia i nawrócenia bielszczanina, Bogdana Krzaka - dziś terapeuty młodzieży w ośrodku leczenia uzależnień, męża Basi od 29 lat, taty czwórki dzieci, dziadka siedmiorga wnuków - a następnie posłuchali konferencji o. Pawła Berweckiego SJ, uczestniczyli w adoracji Najświętszego Sakramentu z rozważaniem przypowieści o Ojcu i dwóch synach, mogli skorzystać ze spowiedzi i oddać całe swoje życie Jezusowi.

Nad organizacją spotkania czuwali czechowiccy katecheci z ks. Michałem Bogaczem i ks. Marcinem Moskalem oraz o. Berweckim. - To ma być czas, kiedy zastanowimy się nad swoim życiem, czas wielkopostnej refleksji i nawrócenia; czas na modlitwie, śpiewanie - nie czas przymusu, ale czas osobistego spotkania z Chrystusem. Byśmy podjęli postanowienia i decyzje. Możemy się razem przybliżać do Pana, dać sobie szansę, że On będzie mógł wejść w nasze życie i je zmienić - mówili młodzieży księża, rozpoczynając spotkanie.

Kryzys

- Żyję ostatnio niesamowitą przypowieścią o miłosiernym Samarytaninie - zaczął swoje świadectwo Bogdan Krzak. - Dlaczego? Żydzi i Samarytanie byli wrogami. Tam nieprzyjaciel uratował swojego wroga… Samarytanin jest jak Jezus Chrystus, który pochyla się nade mną. Bo ja na co dzień jestem totalnym wrogiem Pan Jezusa. Moje pomysły są do bani - jestem pobity przez własne pomysły, świat, samego siebie. Jak ten pobity człowiek gdzieś tam w rowie. I trochę chcę o tym opowiedzieć.

Księża: Michał Bogacz i Marcin Moskal współorganizowali Duchową rEwolucję w Czechowicach-Dziedzicach   Księża: Michał Bogacz i Marcin Moskal współorganizowali Duchową rEwolucję w Czechowicach-Dziedzicach
Urszula Rogólska /Foto Gość

Od 13. roku życia do Bogdana przykleiło się przezwisko "Kryzys". Kiedy grał z chłopakami w piłkę, nie miał porządnych butów. Został więc Kryzysem. - W języku chińskim to słowo ma wiele przeciwstawnych znaczeń.  Oczywiście przezwisko dostałem jak nie miałem pojęcia o języku chińskim. Oznacza ono porażkę i nadzieję. Dwie przeciwstawne rzeczy. W Piśmie Świętym jest napisane - po co wyciągniesz rękę, to dostaniesz. Kiedy przeżywam kryzys: w związku, z samym sobą i różnymi sytuacjami - po co wyciągnę rękę, to dostanę. Kryzys może być odbiciem w życiu. Może być historią, która sprawi, że nowe życie się zacznie. Nowa rzeczywistość. Kiedy ludzie tracą pracę, to są w dużej trudności - ale okazuje się, że później zakładają firmy i tworzą coś nowego, nowe miejsca pracy dla innych. Jeśli wyciągnie rękę po nadzieję to tak będzie. Jeśli po porażkę, to zacznie pić. Jak zacznie pić, to mu się jeszcze rodzina rozpadnie. Porażka totalna

Bogdan opowiedział o swoim "kryzysie". - Kiedy miałem trzy lata, rodzice się rozwiedli. Chwilę przed rozwodem byłem na huśtawce. Spadłem, dostałem w łeb. Pojechali ze mną do szpitala, zszyli głowę, wróciliśmy do domu. Kiedy tata wrócił z pracy, chciałem mu zrobić niespodziankę. Schowałem się za drzwiami. A tata wszedł na bani, walnął drzwiami, dostałem w łeb i poprawił mi. Jak się rozwiedli, moja mama wyszła drugi raz za mąż. W sumie wychodziła za mąż cztery razy. I tak było, że mi dorośli "poprawiali" cały czas moje życie.

Czechowicka młodzież już uczestniczyła w Duchowej rEwolucji   Czechowicka młodzież już uczestniczyła w Duchowej rEwolucji
Urszula Rogólska /Foto Gość

Zaraz po rozwodzie mama z Bogdanem wyjechała z Bielska. Wyszła drugi raz za mąż, urodziło się mu rodzeństwo. Jak mówił, włóczyli się po Polsce, by znowu wrócić do Bielska. Mamie ponownie rozsypało się małżeństwo.

- Ojczym dużo pił, parę razy siedział w więzieniu. Sześcioletnie dziecko nie powinno przeżywać takich sytuacji, że boi się wrócić do domu - i myśli czy tam będzie awantura, pijaństwo, bicie. Takich rzeczy nie powinno być, a takie rzeczy się zdarzały. Jakoś sobie radziłem - mówił Bogdan Krzak. - Miałem 9 lat, tuż przed Komunią Świętą. Ojczym wrócił na bani, a ja uciekałem z domu. Wielokrotnie uciekałam w takich sytuacjach. Mieszkałem na parterze, więc często przez okno. Myślałem tylko o zemście.

Kiedyś mama wylądowała w szpitalu. Ojczyma nie było. Nie pamiętam czy pił czy siedział - bo dostał 10 lat. Brat miał cztery lata, siostry dwa i roczek. Przyszła opiekunka z pomocy społecznej, żeby nas zabrać do pogotowia opiekuńczego. Ja się tego tak strasznie bałem. Zawsze jak mnie ktoś chciał postraszyć, to mówił: "Jak będziesz niegrzeczny, to pójdziesz do bidula". Bidul - to znaczyło dla mnie: gorzej być nie może.

Młodzi w jezuickim kościele św. Andrzeja Boboli   Młodzi w jezuickim kościele św. Andrzeja Boboli
Urszula Rogólska /Foto Gość

Mały Bogdan stanął w drzwiach i nie chciał wpuścić opiekunki. Powiedział że sam się zajmie rodzeństwem… Kiedy miał 13 lat postanowił sobie odebrać życie. Ale jak mówi: "nie starczyło mu odwagi".

- Miałem 15 lat i mama znowu była sama. Prosiłem ją: już nie szukaj faceta, oni nic nie rozumieją, nic nie umieją. Ja się tobą zajmę. Rzucę szkołę, zajmę się dziećmi. Tak było aż do momentu, kiedy moja siostra spadła z łóżka i złamała rękę w siedmiu miejscach…

Bogdan opowiadał jak siostra trafiła do szpitala. Tam dowiedział się o kolejnym "miłym panu", który pomaga mamie. - Obiecałem gościowi, że go zatłukę, że życia ze mną nie będzie miał - opowiadał w Czechowicach. Wtedy też poszedł na ulicę. Spotkał ludzi, którzy mieli podobne życiorysy. Zaczęły się mecze, chuliganka z kibolami BKS-u - byle odseparować się od trudu życia. - Na ulicy trzeba być twardym. Zależało mi żeby nie być leszczem, tylko żeby być na górze. Wszedłem w środowisko, które mi to dało. Chciałem jakiejś jedności z kimkolwiek. Wyżywałem się na stadionach, na ulicy. Całymi dniami mnie nie było. Nigdy nawet wyniku meczu nie znałem. Kiedyś wróciłem późno do domu. Myślałem: będzie awantura. Było już ciemno i wszyscy spali. Położyłem się do łóżka i zacząłem płakać - dotarło do mnie że jestem tak nieważny. Bo gdyby zrobili mi awanturę, to by oznaczało, że jeszcze zależy im na mnie...

Jak kontynuował Bogdan: - Marzyłem o rodzinie - żeby być kochanym i żeby kochać. Postanowiłem, że jak będę zakładał rodzinę, to wszystko rzucę.

Miał 19 lat kiedy poznał Basię. Miał problem czy wybrać ją czy jej koleżankę i działał na dwa fronty, aż zdecydował: Basia. - Barbara, jaka ty jesteś piękna - kiedyś jej powiedziałem. A ona jak to dziewczyny: - A co ty gadasz… Urwałem więc lusterko z auta i mówię: - Patrz! I tak siedem lusterek urwałem, żeby zobaczyła. A potem je wyrzuciłem do kosza, bo co miałem z tym zrobić. Szrotów nie było, żeby sprzedać. Jak została moją dziewczyną, przestałem na stadion chodzić. Ale nie przestałem pić, być agresywnym. Baśka bała się ze mną chodzić po ulicach, bo zawsze byłem gotowy, żeby komuś przylać. Kiedyś kolega szedł do wojska. I musiałem go pożegnać. Znajomi mówili: - Nie świruj, chcesz z nią być przecież. Ale wybrałem wtedy kolegę… Po jakimś czasie zeszliśmy się z powrotem. Kiedy ja poszedłem do wojska, jeździła do mnie w odwiedziny. Po dwóch latach się pobraliśmy. Zostaliśmy mężem i żoną. Poszedłem do pracy - byłem kierowcą autobusów. Ale nie przestałem pić. Czasem jeździłem trzeźwy, czasem na bani.

Duchowa rEwolucja w Czechowicach-Dziedzicach   Duchowa rEwolucja w Czechowicach-Dziedzicach
Urszula Rogólska /Foto Gość

Córka się nam urodziła, potem dwie następne, bliźniaczki. 11 miesięcy różnicy jest między nimi. Trójka małych dzieci. Miałem dość. Jak byłem trzeźwy to ok, ale jak byłem na bani… Chciałem się rozwieść. Czyli zrobić dokładnie to samo, co dorośli zrobili ze mną, co rodzice ze mną zrobili. Chciałem zrobić, to o czym mówiłem: ja tak nie chcę. Nie rozwiązywałem problemów, tylko je zapijałem.

Pan Jezus? Nie świruj!

- Miałem wtedy 24 lata - kontynuował. - Wtedy przyszedł do mnie mój młodszy brat Darek i zaczął mi opowiadać o Panu Jezusie. A ja mu: - Darek! Pan Jezus? Nie świruj. Pan Jezus, Bóg jako dobro? Popatrz na to, co się działo, patrz na naszą rodzinę - gdzie tam jest Bóg? Gdzie widzisz kawałek dobra w tym wszystkim, co przeżyłem? Nie ma dobra, nie ma Boga!

Nie chciałem wierzyć w Boga, który mówi o dobroci, o miłości, a ja tego nie doświadczam. Tego nie ma! I to mówię bratu. A on mi: - Nie wiem co ci mam powiedzieć, oprócz tego, że oddałem swoje życie Chrystusowi i on je zmienił. Wszystkim wybaczyłem: mamie, tacie - wszystkim. To ja mu: - Stary, nie ma bata! Ja twojemu ojcu obiecałem, że go zabiję, jak go spotkam! Goniłem go trzy razy po mieście. Nie ma opcji, żebym zrezygnował z zemsty.

Brat mnie zaprosił do kościoła - na spotkanie wspólnoty "Miasto na Górze" w Bielsku. W środę o 19.00. "Przyjdź, zobaczysz", mówił. To ja mu: - Stary, ty w jakąś sektę wpadłeś? I tak mi dyngło w głowie: no jak sekta, to ja tam wtargnę, przywalę komuś i jeszcze o mnie w gazetach napiszą - no może w "Gościu Niedzielnym" to nie, ale w innych na pewno. Obiecałem, że przyjdę. A on mi jeszcze, wychodząc: - Bogdan, jest jedna rzecz. Jest ktoś, kto będzie robił wszystko, żebyś tam nie trafił. Ja: - Jak ci mówię, że będę, to będę. Mam wolne i mogę być. To był czwartek jak umawialiśmy się na środę. Pomyślałem: ja cię kręcę, w co on się wpakował - że jeszcze szatan tam jest. Jeśli w tej sekcie wierzą w Boga, to pół biedy - bo dobry, miłosierny i takie tam - pamiętałem z religii. Ale jak w szatana - to w ogóle mu "poryli beret". To ja już naprawdę muszę go ratować.

Młodzi wsparli swoich duszpasterzy w organziacji spotkania ewangelizacyjnego   Młodzi wsparli swoich duszpasterzy w organziacji spotkania ewangelizacyjnego
Urszula Rogólska /Foto Gość

Darek się urodził jak Bogdan miał sześć lat. - Opiekowałem się nim. I sobie obiecałem, że to będzie osoba, której nigdy nie okłamię. To będzie taka kotwiczka, że jeszcze nie jestem taki zły. Ja go nigdy w swoim życiu nie okłamałem. I on o tym wiedział.

Mijały dni. W niedzielę Bogdan zaczął myśleć, że na pewno tam nie chce iść. Tylko jak to wymyślić, żeby nie iść i nie okłamać brata. Postanowił, że zapije z kolegami i powie, że z tego powodu nie dał rady przyjść. - Pytam jednego - może byś się ze mną umówił na wódkę? Nie ma czasu. Drugi i kolejny to samo… W środę o 14.00 chodzę po domu i mówię: - Baśka, pierwszy raz w życiu będę musiał brata okłamać. A ona: - Ale ty mu nigdy nie kłamiesz. Poszedłem. Wejście z tyłu kościoła, do jakiejś kaplicy. Patrzę, jest ksiądz. To może nie jest sekta, może to rzeczywiście kościół katolicki. Na taki wygląda. Zaczynało się spotkanie, a ludzie się do siebie odwracali i witali: - Dobrze, że jesteś. Taaak - pomyślałem - ty się ciesz. Jak cię spotkam, to wezmę od ciebie pieniądze na piwo, bo dobrze, że jesteś.

Słucham tego, co tam się dzieje. I widzę, że ludzie nie są jacyś zwichrowani. Śpiewają te swoje pobożne piosenki -  wiecie, po stadionie to w ogóle mi to nie wchodziło, ale ok. Nagle się okazało, że… Nie żebym się tam czuł dobrze, ale spokojnie. Nikt mnie nie goni, nikt za bardzo nic ode mnie nie chce. Ludzie coś mówią, modlą się. To, co mnie zdziwiło to to, że się modlą na głos - gadają do Pana Boga na głos. Pomyślałem: ale jazda... Tu chyba wszyscy są nietrzeźwi. Ale to była taka forma, która bardzo mi odpowiada, bo ja "Ojcze nasz" nie bardzo pamiętałem, więc jeśli mogę mówić do Pana Boga tak ja mówię: - Panie Boże nie ogarniam tematu, prowadź mnie - no to ok. Ale nie pasowało mi to witanie się. Pomyślałem, że przyjdę za tydzień  i zobaczymy czy też będą tacy mili. I też byli.

Jak mówi Bogdan: - Zaczął mnie ujmować za serce ten spokój. Zacząłem chodzić do kościoła na te spotkania. Siadałem gdzieś z tyłu i chłonąłem spokój. Byłem trzeźwy, bo sobie o to zadbałem. Nie było pracy, braku pieniędzy, dzieci, nie było żony, która by mówiła, że ma dość takiego życia. A Barbara miała 19 lat, jak się nam dziecko urodziło. 21 lat jak miała trójkę małych dzieci. Mówiła: nie tak sobie wyobrażałam swoje życie… A tam nie było niczego, co mi dawało trud. Chłonąłem Kościół - ludzi, Pana Jezusa. Myślę - o co w tym wszystkim chodzi… I pytam brata.  A on mi o Panu Jezusie, który dwa tysiące lat temu zszedł na tę ziemię, nie dla mojego grzechu, tylko pomimo grzechu i oddał za mnie swoje życie. Ja: - Stary, 2 tys. lat temu? To skąd wiedział, że będę miał na imię Bogdan? I brat mi zaczął mówić katechezy, to czego się uczyłem kiedyś tam na religii. I mówi: - Bogdan - On naprawdę kocha, bo żyje - umarł i zmartwychwstał. Pytam więc Darka co ja mam zrobić, żeby doświadczyć tego. A on, ze nie da się tego dotknąć. Trzeba zdecydować oddajesz swoje życie Jezusowi. Tak po prostu, całkiem. Takie jakie ono jest. Mówię, że ja w spowiedzi nie byłem ho ho ho. A brat mi, że w kościele przy drzwiach nie stoi ksiądz i nie sprawdza: jesteś po spowiedzi? Ok., wchodź. Nie? Wychodzisz. Tam jest konfesjonał, potem wejdziesz. On nie sprawdza kto jest dobry, kto jest zły. Wchodź taki, jaki jesteś, nie zmieniaj się sam, zmień się z Panem Jezusem, On ci pomoże.

Oddaje Ci swoje życie

Mnie to chwyciło za serce, że mogę tam przyjść. Mówię - Darek, ty mnie znasz, ty znasz wszystkie moje grzechy, trudy, obietnicę zabicia twojego taty, obietnicę robienia ludziom krzywdy, to co się działo, ci ludzie, którym już wyrządziłem krzywdę. A on mi mówi: - Za to wszystko umarł Chrystus...

Jak zauważył Bogdan: - I to są te rzeczy, które sprawiły, że byłem tym pobitym człowiekiem w rowie, w tej przypowieści o Samarytaninie. Tym człowiekiem pobitym przez własne pomysły, grzechy, pożądliwości ciała. Ja się sam pobiłem. A Darek: - Możesz przyjść i powiedzieć Panu Jezusowi: oddaje Ci swoje życie.

Czechowickie spotkanie dla młodych 9 marca 2018 r.   Czechowickie spotkanie dla młodych 9 marca 2018 r.
Urszula Rogólska /Foto Gość

Bogdan długo się nad tym zastanawiał. Idąc do domu ze spotkania pomyślał: - "Panie Jezu (to w ogóle była moja pierwsza modlitwa ). Znasz mnie. Jeśli jesteś, jeśli istniejesz, jeśli mój brat ma rację i ci ludzie są normalni… Ty wiesz jaki ja jestem. Ale chcę ci takie to moje życie oddać w Twoje ręce. I chciałem Cię przeprosić za te wszystkie rzeczy, które miały miejsce. Przyjmij mnie, zmień moje życie, niech się dzieje po Twojemu, nie po mojemu. Bo ja się chcę rozwieść, zostawić żonę, dzieci i popełnić błędy moich rodziców". Pomodliłem się na tej drodze i myślę:  jak Pan Bóg - ten "Bóg który stworzył niebo i ziemię", to usłyszał, to może pojawi się na niebie i powie: - Bogdan, dobrze, że jesteś. Cieszę się bardzo. Patrzę do góry - nie pojawił się. Nie było Go tam. Przyszedłem do domu, położyłem się spać. Rano wstałem i…  byłem zadowolony z tego, że wstałem, z życia. Poszedłem do pracy, przyszedłem do domu i tak się dzień za dniem toczył. Trzy dni minęły i mój szwagier mówi do mnie: - Ty, Kryzys, co ci się dzieje? Chłopie, ty nie klniesz. Bo ja bardzo ładnie kląłem. Ja tego nie zauważyłem, że nie klnę.

Po trzech tygodniach zauważyłem, że ja w ogóle nie pomyślałem w tym czasie o rozwodzie! Pamiętam jeszcze jak coś tam Baśce powiedziałem wtedy nie tak i mówię do niej potem: Ja cię przepraszam, ja cię nie chciałem urazić. Ona się zatrzymała i pyta: - Ty, co ci jest? Odkąd cię znam, ty mnie nigdy nie przeprosiłeś... A mnie olśniło: Basiu! Pan Jezus! Nie wiem co się stało, ale oddałem Mu swoje życie, do kościoła chodzę na spotkania - musisz tam iść! Będą rekolekcje, będzie spowiedź, musisz tam iść! Ja jej zacząłem opowiadać o Panu Bogu, a ona w tym wszystkim jeszcze widziała, że ja się zmieniam.

Wkrótce zadecydował, że nie chce wcale używać alkoholu. - Przeczytałem w Piśmie Świętym, że mam się modlić bezustannie. Bardzo mi leżały na sercu te dzieci, 6, 5, 3- letnie i chciałem się za nie modlić bezustannie. I myślę - jak ja to mam zrobić? Bóg mi podpowiedział: - To weź nie pij. No dobra. Podjąłem decyzje, że nie będę pił alkoholu do końca życia. I to tak trwa 27 lat. Do końca życia nie będę pił. Później był Sylwester. Wiedziałem, że nie będę pił, ale fajki… Ja uwielbiałem papierosy. I mówię: - Panie, ja lubię papierosy, to chyba mi tego nie zabierzesz? Słyszę gdzieś w środku, że nie, nie zabierze mi, tylko że chciałby, żebym był wolny od wszelkich zniewoleń. A papierosy musiałem kupować. Lubiłem palić. Pomodliłem się więc: - Musiałbyś zrobić coś takiego, że zabierzesz mi w ogóle głód nikotynowy. Umówiłem się z Nim na dwunastą w nocy w Sylwestra. Jak mi go zabierze, to nie palę, jak nie zabierze, to w ogóle nie będę miał oporu, żeby palić.

Jest impreza. Za dwadzieścia dwunasta idę zapalić - bo skoro mam całe życie nie palić, to wypalę ostatniego. Ale nie chce mi się palić! Czekam - bo w ciągu 20 minut na pewno mi się zachce. Północ, a tu nic. Dwa dni chodziłem z papierosami i sprawdzałem i czekałem. 27 lat czekam i dalej mi się nie chce palić - śmiał się Bogdan.

Przeżył spowiedź z całego życia. - Wysypałem się ze wszystkich grzechów. Taka życiówkę zrobiłem, mówiąc o najtrudniejszych rzeczach. Dziś mam coś, o czym marzyłem całe życie i czego nie mogłem sobie spełnić. I to wszystko się dzieje dzięki Chrystusowi.

Duchowa rEwolucja w Czechowicach-Dziedzicach   Duchowa rEwolucja w Czechowicach-Dziedzicach
Urszula Rogólska /Foto Gość

Jestem w takim miejscu, że jestem szczęśliwy z tego, że robię rzeczy, których nie chciałem robić. Jestem terapeutą uzależnień w ośrodku dla młodzieży uzależnionej od narkotyków. A ja nigdy nie lubiłem narkomanów! Mówiłem, że nigdy z nimi nie chcę gadać! To są leszcze, które nie radzą sobie w życiu, ćpają, żeby załatwić sobie chwile przyjemności. Nienawidziłem całym sercem Hanysów, a mężem mojej córki jest Hanys - gość z Tychów! Mój zięć jest osobą, która była uzależniona od narkotyków. 12 lat temu skończył terapię. Jak się dowiedziałem o tym, to myślałem: trafi mnie. Wszystko czego nie chciałem, wszystko to mam. Ale mam tak pięknie! Ja kocham tego chłopaka z całego serca i nie jest dla mnie zięciem, jest dla mnie synem. Pan Bóg powiększa rodzinę, o którą prosiłem. To się stało jak oddałem życie Jezusowi. W Piśmie Świętym jest napisane - dostaniesz po wielokroć więcej niż masz. Teraz marzę o powrocie do domu, z którego chciałem zrezygnować tyle lat temu. Chrystus, ten Samarytanin, pochyla się nad każdym człowiekiem. Mówi: - Nie martw się, ja to wszystko zalepię. Ja po to przyszedłem. Ty robisz wszystko jak mój wróg, ale ja jestem twoim przyjacielem. Mówię ci - przyjdź…

Podsumowując Bogdan dodał: - Ja nikogo do niczego nie przekonam. Mówię o tym, co przeżyłem. Mi się marzyło więzienie, chuliganka - nie było w tym czasie gangsterski, więc chuliganka - i marzyłem, żebym mógł chuliganić za kratami. Nie siedziałem nigdy. Jestem wolnym człowiekiem. Pan Bóg pozabierał moje pomysły. Ja nienawidziłem ludzi, szczególnie dorosłych. Obiecywałem, że ich zabiję. Ale jak mój ojczym umarł, to pojechałem na jego pogrzeb. Wcześniej nie mogłem mu powiedzieć, że mu odpuściłem. Wtedy nad grobem mu to powiedziałem: - Kazek, jak mi Chrystus odpuścił, tak i tobie odpuszczam. I każdemu.

Moje życie jest teraz umiejscowione w takiej rzeczywistości, która jest pełna miłości, o której jako dzieciak marzyłem. Bo nikt nie ma prawda robić krzywdę drugiemu człowiekowi i żaden człowiek nie powinien sobie robić krzywdy. Dlatego teraz pracuję z uzależnionymi. Bo poznałem mojego zięcia, który się nawrócił w tym ośrodku, tam oddał życie Jezusowi. Byli ludzie, którzy go tam skierowali, którzy się nim zaopiekowali. Mówię mu: - Ktoś ci uratował życie… To jest przepiękne. Gdyby nie oni, to ja bym cię nie znał takiego. Gdyby cię oni do Boga nie przyprowadzili…

Bogdan przez dziewięć lat był wolontariuszem w ośrodku, w którym przebywał jego zięć. Dziś prowadzi tam terapię. - Jestem w tym miejscu. Nie wiem co Pan Bóg mi jeszcze wymyśli. Pewnie pośle tam, gdzie się boję - śmieje się terapeuta. - Ale jestem w miejscu, którego sam sobie nie wymyśliłem. Taki jest Chrystus. Nie robi nic przeciwko nam. Daje nam wszystko, żebyśmy mieli życie. I jak to mówi Pismo Święte - "w obfitości”. A dowodem tego jest Jego krzyż. Bo krzyż, który jest beznadzieją - można powiedzieć, że gorzej być nie może - okazał się nadzieją, wbrew nadziei, którą ma każdy człowiek…

O. Paweł Berwecki SJ wygłosił konferencję dla uczestników Duchowej rEwolucji   O. Paweł Berwecki SJ wygłosił konferencję dla uczestników Duchowej rEwolucji
Urszula Rogólska /Foto Gość

Po świadectwie, o. Paweł Berwecki mówił młodym czym jest prawdziwa wolność, opierając się na "Ćwiczeniach Duchowych" św. Ignacego Loyoli. Kiedy jesteś naprawdę wolny, wiesz co zrobić z miliardem dolarów, które spadły ci z nieba, a które pochodzą z nieuczciwych interesów. Kiedy naprawdę jesteś wolny, w Bogu, wiesz, że każdy wybór będzie odpowiedni - nic cię nie krępuje w wyborze tego, co uznajesz za milsze Bogu - bo to Jego kochasz ponad wszystko.