Św. Szarbel – przesłanie z Libanu

publikacja 02.02.2018 09:30

Przesłanie, które płynie za jego pośrednictwem z Libanu, to wezwanie, aby powrócić do korzeni chrześcijańskiej duchowości, aby na nowo rozpalić w sobie pragnienie modlitwy, aby docenić wartość postu i umartwienia.

Św. Szarbel – przesłanie z Libanu Aleksander Bańka Roman Koszowski /GN

Św. Szarbel – przesłanie z Libanu

To dziś bez wątpienia jeden z najpopularniejszych katolickich świętych. Nazywa się go „Ojcem Pio chrześcijańskiego Wschodu”, a do jego grobu w Annaya, w Libanie, co roku przybywają setki tysięcy pielgrzymów. Św. Szarbel Makhlouf jest wyzwaniem dla współczesnego świata i niezwykłym przesłaniem, które płynie z Bliskiego Wschodu.

Nic dziwnego. W libańskim sanktuarium św. Szarbela znajdują się świadectwa ponad dwudziestu tysięcy udokumentowanych cudów, które dokonały się za jego wstawiennictwem od chwili jego śmierci w 1898 roku. Ich skala jest porażająca. Ustępują najbardziej skomplikowane schorzenia, wycofują się śmiertelne choroby, a najważniejsze – tysiące ludzi nawraca się do Boga i przemienia swe życie. Należą do nich także niechrześcijanie – zwłaszcza muzułmanie. Kult św. Szarbela rozszerza się dziś błyskawicznie na całym świecie. Dotarł także do Polski, gdzie – trzeba to już dziś przyznać – Szarbel jest obok Jana Pawła II, siostry Faustyny czy wspomnianego Ojca Pio jednym z najpopularniejszych świętych. Co roku także coraz więcej polskich grup i zorganizowanych pielgrzymek przybywa do Annaya. Polacy są tam dobrze znani i mile widziani.

Dlaczego Szarbel? Co sprawiło, że to właśnie jego kult szerzy się na tak niespotykaną skalę i że to właśnie on stał się w dzisiejszych czasach tak niezwykłym znakiem mocy, bliskości i miłosierdzia Boga? Paradoks polega na tym, że jego popularność po śmierci jest odwrotnie proporcjonalna do stylu życia, które prowadził. Od momentu wstąpienia do nowicjatu, przez czterdzieści siedem lat – najpierw życia monastycznego we wspólnocie Zakonu Libańskich Maronitów w Annaya, a potem pobytu w położonej nieopodal klasztoru pustelni – Szarbel żył praktycznie życiem bez historii. Nazywano go „Wcieloną reguła”, ponieważ jedyną zasadą jego codzienności było doskonałe i radykalne przestrzeganie reguły zakonnej, ze względu na miłość do Boga i pragnienie zjednoczenia z Nim w świętości. W efekcie jego życie stało się przykładem wyrzeczenia, głębokiej pokory i surowej ascezy. Sposób, w jaki realizował swe powołanie – najpierw do życia monastycznego, a później – eremickiego, wydaje się nieosiągalny dla większości zwykłych śmiertelników. Nieustanna modlitwa, skupienie serca i głębokie milczenie. Surowe posty (jadł tylko raz dziennie skromny posiłek, złożony z warzyw i resztek pozostawionych przez współbraci). Umartwienie ciała posunięte do tego stopnia, że nawet w zimie chodził boso, nie szukając dodatkowego okrycia. W swej maleńkiej celi spał praktycznie na ziemi, podkładając pod głowę kawałek drewna. Serce Szarbela nieustanie czuwało - długość jego snu nie przekraczała trzech godzin na dobę, a większość nocy poświęcał na modlitwę i duchowe przygotowanie do Eucharystii, której sprawowanie stanowiło centrum jego dnia. Poza nieustanną modlitwą Szarbel pracował – głównie w polu, przy eremie i w okolicach klasztoru. Wykonywał najtrudniejsze zadania bez słowa skargi, w milczeniu. Uczynił się do tego stopnia uległym, że słuchał wszystkich – nawet nowicjuszy – a wydane mu polecenie traktował jak wolę samego Boga. Szarbel praktycznie nie odpoczywał. Przerwy w pracy poświęcał na modlitwę różańcową (odznaczał się głębokim nabożeństwem do Maryi) lub szedł do Kościoła, aby adorować Najświętszy Sakrament. I choć unikał wszelkiego rozgłosu – z opuszczonym wzrokiem i twarzą ukryta w cieniu kaptura starał się być niewidoczny, nie przerywając kontemplatywnego milczenia – otaczała go aura świętości i już za życia towarzyszyły mu cuda. Zmarł w wigilię Bożego narodzenia w 1898 roku, na skutek udaru mózgu, i został pochowany w zbiorowej mogile przy klasztorze św. Marona w Annaya. I wtedy się zaczęło.

Najpierw zdumienie wywołało wydobywające się z grobu Szarbela silne światło, które w czasach, gdy – poza Bejrutem – Liban był niezeletryfikowany, co noc rozświetlało górską okolicę klasztoru. Później, po otwarciu mogiły, okazało się, że ciało zachowało się w doskonałym stanie – jak u żywego, śpiącego człowieka – i pozostało takie przez sześćdziesiąt siedem lat, aż do momentu beatyfikacji. Co więcej, przez cały ten czas z ciała w niewytłumaczalny sposób wysączał się niezwykły, ni to oleisty ni to surowiczy płyn – w sumie około trzydziestu tysięcy litrów. I cuda – tak liczne, że zakonnicy w Annaya nieomal codziennie byli ich świadkami. Tak jest zresztą do dziś, w skali całego świata. W czasach, gdy współczesność pławi się w luksusie, zatraca w hedonizmie i ruguje Boga ze swej codzienności, Bóg daje światu niepozornego mnicha – ascetę, który nie wyróżniał się niczym, poza surowością życia i radykalnym wydaniem Bogu na służbę. Przesłanie, które płynie za jego pośrednictwem z Libanu, to wezwanie, aby powrócić do korzeni chrześcijańskiej duchowości, aby na nowo rozpalić w sobie pragnienie modlitwy, aby docenić wartość postu i umartwienia. Trzeba je przyjąć, dając na to adekwatną odpowiedź. I nie ma co zżymać się, że to właśnie Szarbel, a nie któryś z naszych rodzimych świętych. Wolno nam przecież przyjaźnić się z nimi wedle naszych indywidualnych upodobań. Każdy z nich ma też w Kościele ma swój czas. A że teraz w jakiś szczególny sposób nastał czas Szarbela? No cóż, o tym decyduje Bóg.  Aleksander Bańka