Wojna i miłość w Czernicy

Przemysław Kucharczak

|

Gość Katowicki 49/2017

publikacja 07.12.2017 00:00

Zosia, żona kierownika tutejszej szkoły, pochodziła od magnatów z polskich Kresów. Augustyn przeżył piekło w Wehrmachcie, ale przeszedł do Andersa; Janek był dezerterem... To niesamowite, jak fascynujące wspomnienia spisali pasjonaci w dwóch śląskich wsiach.

Małgorzata Krajczok ze wspomnieniami mieszkańców. Małgorzata Krajczok ze wspomnieniami mieszkańców.
Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Te rodzinne opowieści znalazły się w wydanym właśnie drugim tomie książki „Wspomnienia mieszkańców Czernicy i Łukowa Śląskiego”. Zredagowała go Małgorzata Krajczok, a wydało Stowarzyszenie „Spichlerz”.

Czernica i Łuków leżą pod Rybnikiem. Okazuje się, że poruszające historie rodzinne ludzie przechowują tutaj w co drugim domu. Kilkoro pasjonatów spisało więc już kilkadziesiąt wspomnień. – I ciągle przychodzą do mnie ludzie z następnymi! – mówi Małgorzata Krajczok.

Gdyby nie ta książka – te rodzinne opowieści z czasem zostałyby zapomniane.

Przodek magnat

W tym tomie znajdziemy m.in. prawdziwą historię miłości Ślązaka i dziewczyny, która pochodziła z rodu kresowych polskich magnatów. On nazywał się Wit Doleżych i był kierownikiem szkoły w Czernicy. Ona to Zofia Doleżych z Radziejowskich. Jej przodkowie mieli ogromne włości na środkowej Ukrainie, w okolicach miasta Winnica. Radziejowscy są spokrewnieni z samym królem Janem III Sobieskim.

Ta rodzina straciła swój wielki majątek w 1917 r., gdy na Wschodzie wybuchła rewolucja październikowa. Rodzice Zofii z dwunastoma dziećmi ledwie ocalili wtedy życie, uciekając do Lublina. Tam Zosia poznała Wita, Ślązaka.

W Czernicy Zofia i Wit zamieszkali po wojnie. „Ich małżeństwo było szczęśliwe. Wit, w przypływie czułości, na oczach ich własnych dzieci, co jakiś czas oświadczał się swojej żonie. Na lekcjach mówił, że Zofia od pierwszej chwili zachwycała go swoimi nogami. Mawiał też, że jeśli ktoś chce być szczęśliwy w małżeństwie, musi najpierw sprawdzić, czy potrafi z partnerką zaśpiewać na dwa głosy. Śpiewali pięknie. Zofię i Wita pochowano na cmentarzu w Czernicy” – czytamy w książce.

Kiedy Małgorzata Krajczok przechadza się teraz po tym cmentarzu, już nie mija obojętnie grobów ludzi opisanych w pierwszym i drugim tomie tej książki. Od kiedy poznała ich historie, stali się jej bliscy jak przyjaciele. – To są ludzie, których ja jeszcze pamiętam. Byli dla mnie wcześniej tylko poczciwymi dziadkami, poczciwymi sąsiadami. Okazuje się, że niektórzy z nich w młodości przeżyli piekło – dodaje.

Mundury się suszą

Tak było choćby ze Stanisławem Mielimąką, którego Małgorzata pamięta jako społecznika pomagającego innym ludziom. Okazuje się, że Stanisław był w Armii Krajowej. Za działalność w antykomunistycznym podziemiu przeszedł przez ubecką katownię, a później cztery lata za wolną Polskę przesiedział w więzieniu.

Jest też w książce wzruszająca opowieść o panu Józefie, który szuka grobu swojego zaginionego na wojnie chrzestnego i wujka, Gustka Tulca, wcielonego do Wehrmachtu. Gdy Józef był małym dzieckiem, status zaginionego na froncie miał też jego własny tata Franciszek. Po czasie okazało się, że tata wciąż żyje, bo uciekł z niemieckiego wojska i wstąpił do Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Wszyscy łudzili się, że Gustek też przeżył. Niestety, do dziś nie powrócił... We wspomnieniu o nim Małgorzata Krajczok próbuje wraz z panem Józefem rozwikłać zagadkę, gdzie mógł zginąć.

Mocnych opowieści o losie Ślązaków w Wehrmachcie i u Andersa jest w książce sporo. Tutaj wystarczy o nie popytać po domach. – Mój dziadek Henio Wieczorek wrócił z wojny w mundurze Wehrmachtu, a jego brat Robert w battle dressie. I to się wszystko na jednym sznurze suszyło. Potem z tego szyło się ubrania. To są opowieści, które zrozumie tylko Ślązak – uważa Małgorzata Krajczok.

Dostępne jest 26% treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.