Bł. Karol de Foucauld

publikacja 02.12.2017 08:30

Przyzwyczailiśmy się myśleć o świętości jak o budowli.

Bł. Karol de Foucauld Bł. Karol de Foucauld

Przyzwyczailiśmy się myśleć o świętości jak o budowli. Monumentalnej, zimnej i przewidywalnej, która tym się tylko od innych, podobnie nieludzkich w swym ogromie, odróżnia, że  swoją strzelistością sięga nieba. Nieba, gdzie oczywiście wieje nudą, w takt wyśpiewywanego przez anielskie chóry Alleluja. Jeżeli taki obraz świętości nosimy w sobie to dzisiejszy patron jest właśnie po to by nam go zburzyć. Niczym budowlę właśnie. A w miejsce świątynnych marmurów i alabastrów postawić nam przed oczami drewnianą pustelnię otoczoną palisadą, gdzieś na końcu świata, na dalekiej Saharze. Gdy odważymy się wejść do środka tego rachitycznego schronienia, zobaczymy ciało człowieka przegranego. Leży na piasku śmiertelnie postrzelony. Jak się tu znalazł? Przecież urodził się daleko stąd w katolickiej, arystokratycznej rodzinie w Strasburgu. To wszystko prawda, ale od tego momentu minęło niemal pół wieku. W tym czasie ten człowiek zdążył stracić jako dziecko oboje rodziców. Trafić pod opiekę wujka – emerytowanego pułkownika. Pojechać na naukę do Paryża i kompletnie stracić głowę pod wpływem artystycznego życia. Został wyrzucony ze szkoły, ale szczęśliwie odziedziczył wielki majątek. Został żołnierzem, ale takim, którego wydalono z armii za zbyt swobodne prowadzenie. Wtedy po raz pierwszy trafił do Afryki Północnej i się w niej z miejsca zakochał. Odbył w przebraniu rabina 18-miesięczną podróż naukową po Maroku. Napisał nawet pracę, za którą otrzymał złoty medal Towarzystwa Geograficznego w Paryżu. Jednak po doświadczeniu życia w Afryce nie potrafił już zagrzać miejsca w europejskim mieście. Zanim jednak ostatecznie opuścił stolicę Francji w jednym z kościołów spotkał człowieka, który na nowo przyprowadził go do Boga. To dzięki niemu awanturnik i domorosły naukowiec powrócił do Afryki jako zakonnik. Jeżeli myślicie jednak państwo, że teraz wszystko poszło już z przysłowiowej górki to jesteście w wielkim błędzie. Przecież mówimy o człowieku po ludzku przegranym. Którego niespokojny duch nie znalazł spoczynku u trapistów. Który został zwolniony z zakonnych ślubów by żyć w radykalnym ubóstwie i czystości. Który przyjął święcenia kapłańskie i udał się na koniec świata by na Saharze modlić się i dzielić życie z Tuaregami. Który napisał regułę nowego zgromadzenia, czego za jego życia nikt nie wziął na poważnie. Tak jak i słownika ludów Afryki Północnej. Kiedy ten człowiek w 1916 roku zginął postrzelony na skutek napadu w swojej pustelni, nikt nie załamał nad nim rąk. Przybyli na miejsce francuscy żołnierze znaleźli jednak w piasku obok jego ciała także inne ciało. Jezusa Chrystusa ukryte w hostii. Czy wiecie państwo kim był ten po ludzku przegrany człowiek, któremu Jezus towarzyszył w swoim ciele w godzinie śmierci? To błogosławiony Karol de Foucauld.