Wrócimy go szukać!

Karina Grytz-Jurkowska Karina Grytz-Jurkowska

publikacja 28.09.2017 14:57

- To było potrzebne, bo zaginął jeden z nas, kolega, alpinista, kapłan - mówią o poszukiwaniach ks. Krzysztofa Grzywocza członkowie wyprawy.

Wrócimy go szukać!   Uczestnicy wyprawy opowiadali w opolskiej kurii o poszukiwaniach Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Z Alp Szwajcarskich wróciła opolska ekipa, która przez tydzień, w geście solidarności, poszukiwała zaginionego tam 17 sierpnia ks. Krzysztofa Grzywocza. Dziś podczas konferencji prasowej uczestnicy wyprawy dzielili się wrażeniami.

Trzeba jechać!

- Kiedy za pierwszym razem poszukiwania dobiegały ku końcowi, było jasne, że trzeba tam wrócić, zrobić coś więcej. Nikt nie kwestionował świetnej roboty poszukiwawczej, którą wykonali Szwajcarzy, ale było takie zamierzenie - o wyprawie na Bortelhorn opowiada ks. Jerzy Kostorz, diecezjalny kapelan środowisk sportowych, pomysłodawca wyprawy. - Dostałem numer do Arka Tabisza z Klubu Wysokogórskiego w Opolu i zaproponowałem, by jechać.

Ten, po wysłaniu kilkunastu SMS-ów do kolegów - miłośników wspinaczki od razu otrzymał odpowiedzi. Wszystkie na „tak”.

- Ksiądz Krzysztof - człowiek gór! Dla nas było oczywiste, że zbieramy się i jedziemy. Była tylko kwestia czekania na pogodę i ustalenia terminu wyjazdu. Pojechaliśmy w składzie 17 osób – to była nasza Opolska Grupa Poszukiwawczo-Ratownicza, osoby z Klubu Wysokogórskiego i kolega, który przesyłał nam dokładne prognozy pogody - potwierdza Arkadiusz Tabisz, który został szefem ekipy poszukiwawczej. Szczegółowo opowiedział przebieg działań, relacjonował spotkanie z szefem ratowników i innych służb, podkreślał świetną współpracę, określanie z nimi miejsc, które warto jeszcze przeszukać, ich podpowiedzi i zaangażowanie.

Wrócimy go szukać!   Opolanie wraz z miejscowymi służbami opracowali plan poszukiwań Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość, oryginalne zdjęcia - archiwum prywatne - Podzieliliśmy się na zespoły dwuosobowe, mieliśmy świetny system łączności, byliśmy w stałym kontakcie ze sobą. Przyjęliśmy ileś wariantów poszukiwań, mieliśmy wszystkie protokoły, podjęliśmy wiele tropów… - tłumaczył. Przyznał jednak: - Ta góra jest trudna, krucha, szczególnie szczytowa kopuła. Tam są miejsca wspinaczkowe (dwójkowe, trójkowe w skali wspinaczkowej), jest wiele miejsc, gdzie można się potknąć. Kiedy zaszła mgła, nie widzieliśmy się, mimo że byliśmy kilkanaście metrów od siebie. Pod kopułą szczytową jest lodowiec, a pod nim są dość strome kotły skalne, są fragmenty porośnięte kosówką, trudno dostępne, jest też dość świeże osuwisko skalne.

Opolska grupa, korzystając ze specjalistycznego sprzętu, który zabrała (sonar, kamera podwodna, ponton, sprzęt alpinistyczny, dron), przeszukała jezioro będące powyżej schroniska, gdzie ostatnio widziano ks. Grzywocza, ileś cieków wodnych oraz wytypowane miejsca.

- Przeszukaliśmy 99 proc. jeziora, skanując jego dno. Miejsca, gdzie trudno było dotrzeć, przeszukiwaliśmy za pomocą drona, ratownicy szwajcarscy wysłali też helikopter z ratownikiem na linach, zrobiliśmy ok. 10 tys. zdjęć miejsc trudno dostępnych obiektywem wysokiej rozdzielczości. Do tej pory wracamy z pracy i je analizujemy – wymienia Leszek Kois z OGPR.

Wrócimy go szukać!   Opolska ekipa poszukiwawcza w kościółku, gdzie opolski ordynariusz odprawił Mszę św. w intencji zaginionego kapłana, szukających go i dobrodziejów Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Ciała nie ma, żyje w ludziach

Poszukiwania trwały tydzień, niestety nie odnaleziono żadnych śladów. Kilka znalezionych rzeczy zostało dokładnie zbadanych przez miejscową policję, jednak badania DNA i pies tropiący nie potwierdziły, by należały one do ks. Krzysztofa. Dalsze działania uniemożliwił śnieg, który już spadł i w tym rejonie może leżeć nawet do czerwca przyszłego roku.

Natomiast opolski biskup pojechał do Betten, by odprawić Mszę św. w kościele, w którym ks. Grzywocz sprawował liturgię ostatni raz przed zaginięciem. Jak podsumował, wyjazd ten miał kilka celów.

- Kiedy tam dojechałem, był akurat 30. dzień, odkąd ks. Krzysztof zaginął, więc to był jeden z podstawowych celów - modlitwa, Msza św., poszukiwanie, a także wyrażenie wdzięczności tym ludziom, którzy tam na miejscu w czas zaginięcia ks. Krzysztofa byli nam wielkimi dobrodziejami. Ci, którzy poszukiwali, ci, którzy organizowali tam wszystko na miejscu, cała wspólnota parafialna, proboszcz, burmistrz, poruszeni mieszkańcy, służby ratownicze, policja, przedstawiciele naszego konsulatu i ambasady. Była to okazja, by wyrazić tę wdzięczność i w czasie liturgii, i przy stole. Widzieliśmy ich ogromne przejęcie i smutek, że ciągle nie znaleziono ks. Krzysztofa, i żal, że nie są nam w stanie więcej w tym pomóc - podkreśla opolski ordynariusz.

Wrócimy go szukać!   Slajd z wyjścia ekipy poszukiwawczej z biskupem A. Czają trasą, którą prawdopodobnie szedł ks. Krzysztof Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość - Ta Msza św. to było dla nas bardzo duże przeżycie, bo zobaczyliśmy, jaką osobą był ks. Krzysztof. Tam była praktycznie cała społeczność lokalna, zapłakana. Ważne było też dla nas to, że ksiądz biskup nam pobłogosławił, przekazał słowa wsparcia - przyznaje Arkadiusz Tabisz.

Prócz modlitwy pewną formą duchowego pożegnania było przejście szlakiem, którym szedł prawdopodobnie ks. Grzywocz. Ekipa, wraz z biskupem i towarzyszącymi mu osobami, doszła za schronisko, na wysokość jeziora, by wrócić, odmówiwszy przy pobliskim krzyżu Koronkę do Miłosierdzia Bożego.

Biskup docenił zaangażowanie grupy, która tam pojechała, wspólnoty, jaką tworzą, i posługi na rzecz odnalezienia ks. Krzysztofa. Prosił o dalszą modlitwę w intencji zaginionego kapłana.

Wrócimy go szukać!   Uczestnicy wyprawy opowiadali o niej w opolskiej kurii Karina Grytz-Jurkowska /Foto Gość Nie ryzykujcie

Wchodzący w skład grupy poszukiwawczej ks. Mateusz Podkówka, dawny uczeń ks. Krzysztofa Grzywocza, dopowiada: - Ta wyprawa dla nas wszystkich była też doświadczeniem duchowym, bo rano po odprawie prosiliśmy Boga o wsparcie w tym dniu, modliliśmy się przed wyjściem w góry, a po powrocie z masywu Bortelhorn gromadziliśmy się ok. 18.00 na Eucharystii, by wejść duchowo w to, co przeżywamy, co się tam wydarzyło. To było potrzebne, bo zaginął jeden z nas, kolega, alpinista, ale też kapłan.

Przestrzega jednak ludzi, którzy chcą się tam wybrać, by upamiętnić go - znajomych, przyjaciół ks. Krzysztofa - by nie lekceważyli tej góry.

- Ta góra do poziomu 2500-2600 metrów jest - ale idąc szlakiem - względnie bezpieczna. Poza nim to teren bardzo trudny, pełen urwisk. Natomiast powyżej jest to teren alpejski, może podobny do tatrzańskiego, ale bardzo kruchy. Trzeba mieć też świadomość, że w Alpach do pewnego momentu prowadzi szlak, później są już tylko takie kopczyki, bo trasa zależy od umiejętności idącego. Więc zalecałbym roztropność i niepodejmowanie działań na własną rękę, bo one mogą być niebezpieczne. My byliśmy świetnie zaopatrzeni logistycznie przez grupę poszukiwawczą - była baza, człowiek w niej, który co pół godziny nas wywoływał, sprawdzał lokalizację, wszystkie przejścia były na trakerach, na GPS-ie, na pełnym bezpieczeństwie - podsumowuje działania ks. Podkówka.

Ekipa planuje wrócić w to miejsce latem przyszłego roku i kontynuować poszukiwania.