Niepokalane Serce Maryi & pokalane serce kapłana

prze

publikacja 02.09.2017 15:33

...czyli fatimskie przesłanie dla kapłanów. Konferencję pod tym tytułem usłyszeli księża w Turzy Śląskiej.

Niepokalane Serce Maryi & pokalane serce kapłana Ks. Tomasz Wojtal wygłasza konferencję dla śląskich księży. Na zdjęciu widać też bp. Marka Szkudłę i abp. Wiktora Skworca Przemysław Kucharczak /Foto Gość

Wygłosił ją ks. Tomasz Wojtal, dyrektor Ośrodka Spotkań i Formacji im. św. Jadwigi Śląskiej w Brennej. Słuchali jej księża archidiecezji katowickiej, którzy przyjechali tu w Dzień Modlitw o Uświęcenie Duchowieństwa.

Tę konferencję prezentujemy poniżej w całości:

KONFERENCJA DLA KAPŁANÓW

Turza Śl., 2.09.2017

NIEPOKALANE SERCE MARYI & „POKALANE” SERCE KAPŁANA

czyli fatimskie przesłanie dla kapłanów

Dziękując ks. Arcybiskupowi za zaproszenie, nie ukrywam, że staję przed wami z pewnym przejęciem i drżeniem serca (głosu trochę też). Mam świadomość, że będę mówił także do osób o wiele bardziej doświadczonych w życiu i kapłaństwie ode mnie. Wprawdzie w maju stuknęła mi dziesiątka, ale dziesięć lat to dużo i mało jednocześnie. Dziesięcioletni komputer to już antyk. Dziesięcioletni samochód wymaga pewnym dodatkowych nakładów. Dziesięcioletni kapłan stracił już gwarancje, ale wciąż jest jakby na początku. Mam tego całkowitą świadomość.

Zdaję sobie też sprawę z tego, że mówię do ludzi szczególnych. I nie jest to bynajmniej retoryczny zabieg w stylu captatio benevolentiae, czyli chęci zjednania sobie waszej życzliwości.

Jesteście, jesteśmy szczególni i trochę wyjątkowymi, nie dlatego, że nasz iloraz inteligencji przekracza średnią krajową, nie dlatego, że jesteśmy lepsi czy bardziej święci od innych, nie dlatego, że studiowaliśmy świętą teologię.

Jesteśmy szczególni i wyjątkowi, bo realizujemy szczególne i wyjątkowe powołanie. Nie mówię lepsze czy ważniejsze od innych powołań. Szczególność naszego powołania w sposób szczególny zobowiązuje nas do ciągłego rozwoju i jeszcze większej pracy nad sobą. Bo jak zauważył sam Pan Jezus, „komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie” (por. Łk 12,48)

Gromadzimy się tu dzisiaj wspólnie, aby modlić się o nasze uświęcenie. Chciałbym, abyśmy we wspólnocie naszego diecezjalnego prezbiterium poczuli się dumni z faktu bycia kapłanami. Może zatraciłeś kapłańską radość, może borykasz się z nieczystością, może przeciętny oazowicz modli się więcej od ciebie…

Jesteśmy tutaj w tym szczególnym miejscu, w tym szczególnym czasie, aby wrócić do korzeni naszego kapłaństwa, aby odkryć „czym jest nadzieja naszego powołania” (por. Ef 1,18), aby, modląc się za siebie nawzajem, oddać raz jeszcze naszą drogę Chrystusowi i Jego Matce.

Treścią tej konferencji będzie wypadkowa następujących składników: Niepokalane Serce Maryi, objawienia fatimskie, kapłańskie serce, zaproszenie do czystości, konieczność nawrócenia. Ufam, że Pani Fatimska, która gości nas w naszej śląskiej Turzy, „doprawi” to wszystko i pomoże wydobyć właściwy smak, aby ta moja refleksja nie okazała się ani zbyt ciężko strawna, ani tym bardziej niejadalna.

W nawiązaniu do treści objawień fatimskich, myślę, że nie będzie to dużym uproszczeniem, jeśli powiemy sobie, że Fatima to przede wszystkim wielki apel o ducha ofiary i pokuty. Maryja z macierzyńską troską podczas swoich spotkań z dziećmi wezwała ludzkość do nawrócenia i modlitwy. Jak zauważył papież św. Jan Paweł II podczas swojej wizyty w Fatimie w maju 1982 r: „Wezwanie do pokuty jest wezwaniem matczynym, a jednocześnie mocnym i jednoznacznym. Orędzie Najświętszej Maryi Panny należy odczytywać w świetle znaków naszych czasów”.

To wezwanie postaramy się wspólnie odczytać także w świetle naszego powołania, naszego kapłańskiego życia.

Z góry zapewniam, że nie mam tzw. gotowych recept na szczęście. Z mojej strony będzie to próba podzielenia się dziesięcioletnimi przemyśleniami, które na pewno nie są ani doskonałe, ani nieomylne. Mam nadzieję, że choć niektórych może zainspirują do indywidualnej refleksji, a może i konkretnego działania.

Konferencję podzieliłem na trzy niezależne, ale przenikające się części.

  1. Jest jak jest, ale czy jest dobrze.

„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię” (Mk 1,15). To chyba nie jest przypadek, że właśnie te słowa otwierają w pewnym sensie publiczną działalność Mistrza z Nazaretu. Znamy doskonale to ewangeliczne zaproszenie. Każdego roku wybrzmiewa w liturgii na początku adwentu i wielkiego postu. Nawiązujemy do niego podczas rekolekcji.

„Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię”. Chciałbym, aby te słowa wybrzmiały dzisiaj w każdym z nas. Aby każdy z nas w pierwszej osobie liczby pojedynczej usłyszał to zaproszenie. Tomaszu, nawróć się i uwierz w Ewangelię. Marku, Grzegorzu, Józefie, Adamie, Łukaszu… nawróć się i uwierz w Ewangelię!

Wprawdzie te słowa dla ucha brzmią tak samo dla wszystkich, ale dla każdego z nas w konkrecie życia oznaczać będą coś innego. Pytanie brzmi: w jakim kierunku powinno pójść dzisiaj twoje nawrócenie? I pytanie pomocnicze: czy ja jako kapłan w ogóle wierzę jeszcze w Ewangelię? Czy wierni, przyjaciele, ludzie, których spotykam na drodze i którzy „czytają” moje życie są w stanie odnaleźć we mnie Chrystusa i Jego Ewangelię?

Przypomina mi się pewna scena z filmu „Czy naprawdę wierzysz?”. Niemal na samym początku widzimy tam człowieka, który, idąc środkiem ulicy, niesie drewniany krzyż. Gdy przejeżdża obok niego pastor, zawiązuje się między nimi ciekawy dialog. Człowiek z krzyżem pyta pastora: „- Czy wierzysz w Krzyż Jezusa Chrystusa, w to, że Chrystus umarł za twoje grzechy?” – Odpowiedź: „Jestem pastorem”. Pointa ulicznego kaznodziei” – „Nie pytałem kim jesteś, pytałem, czy WIERZYSZ?”

Może zabrzmi to absurdalnie, ale można być kapłanem niewierzącym i praktykującym. W przeciwieństwie do niektórych naszych wiernych, którzy twierdzą, że są wierzący, ale niepraktykujący.

Chciałbym, abyśmy dzisiaj wspólnie, wsłuchali się w fatimskie przesłanie. U progu nowego roku duszpasterskiego, po wakacyjnych urlopach, które w mniejszym czy większym stopniu mogły wprowadzić pewne zamieszanie, chaos czy zachwianie równowagi w naszym kapłaństwie czy duchowym życiu, zechciejmy uświadomić sobie, „gdzie jesteśmy”, co możemy powiedzieć o naszej relacji z Chrystusem. Jak jest? I czy jest dobrze? Czy jest na tyle dobrze, że nie mogłoby być lepiej?

Proponuję, aby zostawić ideały i stanąć w prawdzie. Przyjrzeć się naszemu „tu i teraz”, jak mówią psychologowie, naszemu „ja realnemu”. Bóg mówi do nas nie tylko przez ideały, Maryję, czy świętych, nie tylko przez swoje Słowo. Bóg mówi do nas także przez to jacy jesteśmy: przez pragnienia, myśli, uczucia, ciało (ograniczone, schorowane, za grube, za chude). Bóg mówi do nas przez marzenia, przez ból i cierpienie.

Bóg mówi do nas poprzez nasze słabości. Dlatego zawsze mamy możliwość, aby poprzez nasze słabości jeszcze bardziej zbliżyć się do Jezusa. Bo jak zapewnił Jezus św. Pawła, zapewnia również nas, że wystarczy nam jego łaski, «moc bowiem w słabości się doskonali» (2Kor 12,9). Oddanie swoich słabości, swoich grzechów, swoich upadków Chrystusowi w dobrej i szczerej spowiedzi, to przecież miejsce, gdzie rozpoczyna się nasze nawrócenie.

Źle byłoby, gdybyśmy zaprzeczali prawdzie o sobie i mówili tylko o wzniosłych ideałach. Nawracaj się i wierz w Ewangelię to znaczy: Walcz, pracuj, powstawaj! Nie dopuszczaj myśli, że nikt nie jest w stanie ciebie uratować czy uzdrowić. Bo jest taki Ktoś! Bo to właśnie On sprawił, że dzisiaj gromadzisz się w tym miejscu, w takim, a nie innym towarzystwie.

W zaproszeniu, przypomnianym przez Maryję w Fatimie, nie chodzi, aby wracać do przeszłości, jak mogłoby sugerować polskie tłumaczenie słowa „nawracajcie się”. Bo wcale nie jest powiedziane, że jest do czego wracać. Greckie słowo metanoia to przemiana życia, mentalności; to zwrot ku przyszłości, która staje się okazją i szansą do uzdrowienia naszego serca i do nowego początku.

Bez względu na to jak jest, zawsze może być lepiej i pełniej, i bardziej po Bożemu.

  1. Jeśli nie wiadomo o co chodzi, chodzi o… relacje.

Słowo relacja stało się ostatnio takim hasłem-kluczem, którym otwiera się drzwi przeróżnych zagadnień z przeróżnych dziedzin. Chociaż nie jest to termin wyłącznie teologiczny, także w teologii ma swoje całkiem poważne zastosowanie. Część prawdy o Bogu - Trójcy świętej poznajemy właśnie, przyglądając się relacjom między poszczególnymi Boskimi Osobami.

Człowiek też jest stworzeniem relacyjnym. Realizuje swoje powołanie, zawiązując relację z drugim człowiekiem. Ta prawda obecna jest w Biblii praktycznie od samego początku. Sam Bóg w raju stwierdził, że nie jest dobrze, aby mężczyzna był sam (Rdz 2,18). I chociaż w przypadku kapłaństwa „w wersji rzymsko-katolickiej”, tzn. zespolonego z wyborem celibatu, temat relacji nabiera trochę innych kształtów, to jednak nie sposób dla naszego duchowego zdrowia i bezpieczeństwa nie podejmować tego tematu. Także celibat każe nam dbać o jakość naszych relacji.

W świecie relacji międzyludzkich albo samodzielnie, dobrowolnie, w sposób dojrzały i odpowiedzialny zatroszczymy się o relacje, albo relacje w sposób spontaniczny i nieuporządkowany „zatroszczą się” o nas.

Jako kapłani żyjący w celibacie pozbawieni jesteśmy możliwości przeżywania szczególnej relacji, jaka łączy mężczyznę i kobietę. Niemniej jednak ta relacja nie wypełnia wszystkich możliwych relacji. Często jako kapłani koncentrujemy się na tym czego nie mamy, i nie wykorzystujemy narzędzi i możliwości, jakie Chrystus i Kościół dają nam do dyspozycji.

Być kapłanem diecezjalnym (według starszego nazewnictwa, kapłanem świeckim – por. kan. 278 KPK z 1983) oznacza żyć w świecie, wśród świata i dla świata. Służebny charakter i charyzmat kapłaństwa diecezjalnego zakładają konieczność bycia dla drugiego człowieka, konieczność zatroszczenia się o relacje z tymi, których Pan stawia na naszej drodze. Potrzeba dużo odwagi, ale i roztropności, i odpowiedzialności.

Myślę, że słowa Jezusa: „Bądźcie roztropni (przebiegli) jak węże, a nieskazitelni jak gołębie” (Mt 10,16) śmiało możemy odnieść do naszych kapłańskich relacji. Nie sposób myśleć o nawróceniu, o przemianie życia bez świadomego poukładania świata własnych relacji. A z tym czasami mamy jako kapłani poważny problem.

Przykład niedojrzałej relacji, czyli sytuacji, która wymknęła się spod kontroli. Przychodzi do konfesjonału młoda dziewczyna, studentka. Spowiada się. W pewnym momencie z ust penitentki padają słowa: „jestem w bliskiej, intymnej relacji z osobą duchowną”. I dalej, jakby po przecinku, kolejne grzechy. Spowiednik, nie chcąc zostawić tej kwestii bez konfrontacji, a jednocześnie, nie chcąc być zbyt inwazyjnym w konfrontacji, zadaje tzw. pytanie kontrolne: „Który z grzechów ciąży Pani najbardziej, z którego chciałaby się najbardziej poprawić?” Odpowiedź: „z rozproszeń na modlitwie”. Spowiednik decyduje się dopytać wprost: „A ta wspomniana relacja z osobą duchowną?” I tu pada stwierdzenie kobiety: „Właściwie to nie wiem czemu to wyznałam. Przecież nie ma w tym nic złego. Łączy nas miłość. Ksiądz zresztą niejednokrotnie zapewniał mnie, że dzięki tej naszej relacji on staje się lepszym księdzem”.

Jasne, że w kapłańskim życiu nie brakuje sytuacji trudnych i frustrujących. Czasami szkoła, z nie zawsze przychylną i grzeczną młodzieżą; czasami niezbyt sprzyjająca atmosfera na probostwie, z komunikowaniem przy pomocy karteczek albo przez panią gospodynię; czasami taka zwyczajna niemożliwość porozmawiania z kimś o swoich trudnościach, takie bycie skazany na samego siebie.

I właśnie to bezmyślne bycie samemu wśród swoich trudności, świadomie nie nazywam tego samotnością, to bezmyślne i nieuporządkowane bycie samemu może stać się „furtką” dla różnego rodzaju „demonów”: niewierności, zdrady, podwójnego życie, uzależnienia od procentowych i nie tylko używek.

W posłudze kapłana diecezjalnego bardzo rzadko możemy zastosować zasadę do ut des, zasadę wzajemności czy ekwiwalentności świadczeń (dać coś, aby coś otrzymać w zamian). Ileż razy w konfesjonale, na spotkaniach w grupach, w szkole jako kapłani jesteśmy „wysysani” przez wiernych. Dajemy, dajemy, dajemy i… w najlepszym wypadku cieszymy się jakąś chwilową satysfakcją, bo udało się komuś pomóc, bo ludzie rozpoznają i doceniają naszą kapłańską posługę i zaangażowanie.

Ale oprócz tego, że jesteśmy kapłanami, przede wszystkim jesteśmy ludźmi. Jak zauważył swego czasu św. Tomasza z Akwinu, „łaska buduje na naturze”. My także mamy swoje potrzeby i nie jesteśmy studnią bez dna. Święcenia kapłańskie nie uczyniły z nas ani aniołów, ani robotów. (Na szczęście.) I tutaj bez dojrzałych, pogłębionych relacji może być naprawdę bardzo trudno.

Z jednej strony zawsze z pomocą przychodzi nam relacja wertykalna ja-Bóg. W tym kontekście także możemy posilić się przesłaniem fatimskim. Maryja zachęca do modlitwy, do nieustannego pogłębiania relacji z Bogiem.

Może warto zapytać się dzisiaj o moje kapłańskie duchowe życie. Jak wygląda moje przeżywanie sakramentów? Co mogę powiedzieć o mojej modlitwie: o liturgii godzin, o różańcu, ale przede wszystkim o moim osobistym spotkaniu z Jezusem na rozmyślaniu. Brewiarz można odklepać, różaniec też jakoś się włoży dziesiątkami w przerwy pomiędzy obowiązkami. Ale regularny, szczery czas w ciszy przed Najświętszym Sakramentem, wierna codzienna konfrontacja z Bożym Słowem, tutaj nie da się udawać. To wszystko może stawać się sposobem doskonalenia i przemiany naszej natury, bo będzie naszym otwarciem na współpracę z Bożą łaską.

Niemniej jednak oprócz właściwej relacji z Chrystusem, każdy z nas potrzebuje poukładanych, świadomych relacji horyzontalnych, interpersonalnych.

Pewien ojciec duchowny w Seminarium w ramach tzw. „recept” na szczęśliwe kapłańskie życie, powtarzał często klerykom następujące słowa: „W swoich telefonach komórkowych w trybie tak zwanego szybkiego wybierania (wówczas nie było jeszcze smartfonów) powinniście zapisać trzy następujące numery: 1) współbrata w kapłaństwie, księdza rówieśnika, najlepiej kogoś z kim się dobrze dogadujecie, lubicie spędzać wspólnie czas; 2) numer współbrata kapłana, ale starszego wiekiem, mądrością, kogoś kogo mógłbyś nazwać duchownym ojcem; 3) numer zaprzyjaźnionej rodziny”.

Dla kapłana żyjącego w celibacie bardzo ważnym staje się możliwość bycia przyjacielem całej rodziny. Nie tylko żony, nie tylko męża, ale wszystkich. Mieć takie miejsce, gdzie od czasu do czasu, z rozeznaniem i z umiarem, można wprosić się na kawę czy kolację, porozmawiać, pośmiać się, doświadczyć normalnego rodzinnego życia. Nie obarcza się ich oczywiście swoimi problemami czy trudnościami. Od tego mamy dwa wcześniejsze numery.

Dojrzałe chrześcijańskie relacje zbudowane są na trójkącie. Wyobraźmy sobie trójkąt. Dwa wierzchołki na dole i jeden u góry. Z jednej strony relacja: ja ksiądz – drugi człowiek: ta relacja zbliżać ma nas do Boga. Ale schemat ten dotyczy także relacji z Bogiem: Ja ksiądz – Bóg. Jeśli chcemy, aby ta relacja była pełna i owocna musi prowadzić nas do bliźniego, do drugiego człowieka.

Droga dojrzałych relacji, droga osobowego podejścia do wiernego stawać się będzie kierunkiem działalności Kościoła, kluczem także do naszego kapłaństwa. Pewna tendencja, którą obserwowałem i której doświadczałem podczas mojego pobytu za granicą, w Szwajcarii, zaczyna wchodzić w bramy naszego polskiego Kościoła.

Przyznaję, że nie było to proste przestawić się z tłumów, który pamiętałem z Polski, na garstkę, która przychodziła do kościoła. Chyba w drugim roku kapłaństwa, kończąc Eucharystię Wieczerzy Pańskiej w Wielki Czwartek, dziękując za obecność, zażartowałem sobie, że było nas dokładnie tyle, co w Wieczerniku, po tym jak Judasz sobie poszedł. (Z całą pewnością byliście dobrzy z matematyki, więc szybko doliczycie się, ile osób z prawie pięciotysięcznej parafii czuło potrzebę uczestniczenia w Triduum Paschalnym)

Jasne, że Zachód to nie Polska, ale niebezpieczeństwo przenikania pewnych negatywnych czynników staje się faktem. Przyczyniają się do tego podróże zagraniczne, wyjazdy emigracyjne, praca poza granicami Polski. Liczby i statystyki to nie wszystko, ale chyba ten swoisty wirus (laicyzacji, obojętności, ateizmu) jest już w naszym polskim organizmie, proces jest w toku. Czasami tłumimy go jeszcze, grając w naszego eklezjalnego totolotka, zawyżamy ku górze. 22 uczestników Oazy to przecież prawie trzydziestka. Trzy tysiące stu wiernych w rozliczeniu wysyłanym do kurii staję się liczbą przynajmniej z czwórką na początku. Nie generalizuję, nie oceniam i daleki jestem od wrzucania wszystkiego i wszystkich do jednego worka. Zresztą sam w tym worku bym się musiał znaleźć.

Jako kapłani konfrontujemy się z nową rzeczywistością. Nowa ewangelizacja, o której tak wiele się mówi ostatnimi czasy, zakłada także pewną zmianę w podejściu do duszpasterstwa oraz wchodzenie w osobową relację z człowiekiem. Nie wystarczy grzmieć z ambony. Czasami trzeba wejść w tłum i pochylić się nad konkretną osobą.

To wejście w tłum jest niebezpieczne, bo z jednej strony, jak zaznaczył Lis w rozmowie z Małym Księciem (por. „Mały Książe” A. de Saint-Exupery), stajemy się odpowiedzialni za to, co oswoiliśmy, a z drugiej strony, taka postawa wymaga konfrontacji także z samym sobą i całym swoim bagażem, uczuć, doświadczeń, zranień. Myślę, że fatimskie wezwanie do nawrócenia, będzie dotykało także tej swoistej zmiany patrzenia na naszą misję i posługę.

Przykład świeży, z Tychów ze szkoły, w której uczyłem. W jednej z klas miałem takiego ciekawego ucznia. Kiedy zbliżałem się do sali, on zaczynał śpiewać kościelne pieśni. Jego niewybredne komentarze wpływały negatywnie na zachowania innych uczniów na lekcji. Nie ukrywam, że czasami moje poirytowanie sięgało zenitu. Po jednej z lekcji zasugerowałem mu nawet możliwość wypisania się z religii. Nie skorzystał z propozycji. Tak się złożyło, że spotkaliśmy się na kolędzie. Mieszkał u dziadków wraz z mamą i młodszym bratem w niedużej hotelowej tyskiej kawalerce. Musieli się przeprowadzić, bo ojciec pił i… Na niecałych 30 metrach kwadratowych mieszkało 5 osób, 3 pokolenia, w tym dojrzewający chłopak.

Przyznaję, że od tamtej pory jakoś inaczej zacząłem patrzeć na jego osobę. On też się zmienił. Może się wstydził, bo w moich oczach przestał być anonimowym uczniem, śpiewającym religijne piosenki i robiącym przy tym z siebie klasowego błazna. Ale mi też było wstyd, bo uświadomiłem sobie, że jako katecheta ksiądz nic nie wiem o tych młodych ludziach, że z moim nastawieniem niczym nie różnię się od nauczyciela matematyki czy lakiernictwa.

Nigdy nie będziemy w stanie poznać wszystkich i wszystkiemu zaradzić. Pytanie jednak brzmi, czy jesteśmy zainteresowani tego typu relacją, takim „pobrudzeniem się” czyimiś problemami, trudnościami, cierpieniem?

Taki model kapłaństwa w wielu wypadkach może oznaczać konieczność zmiany priorytetów i przestawienia środków ciężkości w naszym duszpasterskim posługiwaniu.

  1. „Miej serce i patrzaj w serce”, czyli o wszystkie drogi prowadzą do czystości

Wszystko to, co dotychczas zostało powiedziane, przygotować nas miało to ostatniej prostej. Chcemy spojrzeć w nasze kapłańskie serce. Chciałbym, aby każdy z nas zainspirowany Niepokalanym Sercem Maryi, które jest „niezawodną przyszłością i drogą prowadzącą do Boga”, przeprowadził taką swoistą operację na swoim sercu.

U progu nowego duszpasterskiego roku, w pierwszym, dziesiątym, trzydziestym piątym roku kapłaństwa chcemy zbadać rytm naszego serca. Zdiagnozować możliwą arytmię. Zauważyć i nazwać wszystkie symptomy i objawy, które mogą zwiastować niebezpieczeństwo sercowego zawału.

Pytanie jest konkretne: kto lub co sprawia, że twoje serce zaczyna bić szybciej, czyli co wypełnia twoje kapłańskie serce?

Jest to pytanie o twoje marzenia, pragnienia, o jakość twojej duszpasterskiej służby. Jest to pytanie o twoją wiarę, twoje podejście do sakramentów. W końcu jest to pytanie o miejsce Chrystusa w twoim życiu, a pytanie o Chrystusa to pytanie o miłość.

Nawiązując do słynnej sentencji św. Augustyna, niespokojne będzie serce twoje, dopóki w Bogu nie spocznie, dopóki nie zaczniesz świadomie i dobrowolnie wypełniać twego serca Bogiem.

Z czystością serca nie jest tak, jak z czystością rytualną związaną ze spożywaniem pewnych produktów. Ten problem Pan Jezus rozwiązał raz na zawsze, mówiąc, że „nie to, co wchodzi do ust, czyni człowieka nieczystym, ale co z ust wychodzi, to czyni go nieczystym” (por. Mt 15,11).

Kotlet schabowy nie zagraża czystości naszego serca, ale plotkowanie, obmawianie biskupa, proboszcza, brata w kapłaństwie już tak; jedzenie nieumytymi rękami może przysporzyć ci pewne problemy natury fizycznej. Ale Internet z całym wachlarzem czystych i nieczystych intencji i możliwości; pornografia na jedno kliknięcie komputerowej myszki; uzależnienie od wirtualnej rzeczywistości; drogie wakacje; alkohol… Wszystko to może doprowadzić do niejednego stanu przedzawałowego, a czasami i zawału naszego kapłańskiego serca. „Błogosławieni czystego serca, albowiem on Boga oglądać będą” (Mt 5,8). Nawracać się i wierzyć w Ewangelię to oczyszczać nasze serce od nieuporządkowanych przywiązań, grzechów i słabości, wypełniać je właściwymi, zdrowymi relacjami.

Na koniec proponuję taką swoistą elektrokardiografię naszego serca: W skrócie EKG! Sprawdzamy na ile pewne rzeczywistości są obecne w naszym sercu. EKG!

E jak empatia, czyli sposób współodczuwania z drugim, dostrzegania jego potrzeb, pomagania w trudnościach, zatrzymania się, wysłuchania. Z empatii wierni „rozliczają” nas najczęściej, bo brak empatii dotyka ich od razu. Empatia w konfesjonale, bo, jak przypominał papież Franciszek, to nie jest sala tortur. Empatia w kancelarii parafialnej i w pokoju nauczycielskim. Empatia, kiedy otwieramy drzwi probostwa i widzimy śmierdzącego bezdomnego, który prosi o pomoc.

K jak KOMUNIA, czyli wspólnota, bycie z… Komunia z Chrystusem na modlitwie, w osobistym przeżywaniu sakramentów. Komunia diecezjalnego prezbiterium, komunia na probostwie, komunia, czyli przeświadczenie, że gramy w jednej i tej samej drużynie, że w Kościele nie ma miejsca na konkurencję pomiędzy poszczególnymi eklezjalnymi instytucjami, że można się cieszyć z duszpasterskich sukcesów proboszcza czy wikarego z sąsiedniej parafii.

Właściwe EKG kapłańskiego serca pozwoli nam dbać o zdrowie i formę naszego kapłaństwa. Bo bez względu na to jak jest, zawsze może być lepiej. Bo uniwersalność ewangelicznego wezwania do nawrócenia także dla nas kapłanów oznacza konieczność ciągłego powstawania. Przypominają mi się słowa znanej religijnej piosenki: „Ciągle zaczynam od nowa, Choć czasem w drodze upadam, Wciąż jednak słyszę te słowa: "Kochać to znaczy powstawać"”. Bez względu na to, od ilu lat jesteś księdzem, a nawet jeśli jeszcze nie jesteś księdzem (zwracam się do kleryków): kochać to znaczy powstawać.

Mickiewiczowskie słowa: „miej serce i patrzaj w serce” niech staną się takim naszym drogowskazem. Bo wydaje mi się, że dzisiejszy świat nie potrzebuje kapłanów bez serca i nie potrzebuje kapłanów, którzy nie patrzą w swoje serce i nie dbają o swoje serce. Bez serce nie można kochać, a kapłaństwo to przecież kwestia miłości.

Ma koniec życzenia i modlitwa:

Życzę nam wszystkim, aby słowa przeistoczenia, które sam Chrystus w pierwszej osobie liczby pojedynczej wypowiada poprzez nasze usta, rzeczywiście formowały nasze życie i uczyły prawdziwie kochać. „Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy”, to jest moje kapłańskie ciało, moje życie, które ja, jako kapłan wydaję, ofiarowuję dla was i za was.

I kiedy będziemy unosili chleb, który stał się Chrystusem, to nie zapominajmy, że w pierwszym planie jest Chrystus, ale w tle tuż za Nim jest Boży lud, który właśnie nam został powierzony; lud, za który jesteśmy odpowiedzialni; lud, który potrzebuje naszej miłości, który pragnie żywić się także ofiarą mojego i twojego życia.

Kończę modlitwą.

Pani Fatimska, Niepokalanie Poczęta Maryjo, tobie powierzamy kapłaństwo, które otrzymaliśmy od Twojego Syna. Pomagaj nam i wspieraj nas w dziele codziennego nawracania, abyśmy pracując nad tym wszystkim co brudzi, kala, niszczy nasze serce, w życiu i posłudze wpatrzeni byli zawsze w twoje Niepokalane Serce. Niech nasza posługa i nasza misja przyczyniają się do zwycięstwa twojego Syna. Niech nasze życie sprawiedliwe i zgodne z Bożymi przykazaniami pozwoli nam osiągnąć szczęście i spełnienie w radosnej i oddanej służbie twojemu Synowi i Jego Kościołowi, teraz i na wieki wieków. Amen.