Skarpetki pielgrzymkowej żony i inne historie

Urszula Rogólska

publikacja 10.08.2017 23:35

"Pielgrzymka da się lubić, pielgrzymka da się lubić - tutaj szczęście można znaleźć i nadwagę można zgubić!" - śpiewali pątnicy szóstej grupy 26. Pielgrzymki Bielsko-Żywieckiej. Każdy z pątników ma swoją budującą historię. Oto kilka z nich.

Monika i Piotr Pawiccy poznali się na pielgrzymce i... wędrują wciąż co roku na Jasną Górę Monika i Piotr Pawiccy poznali się na pielgrzymce i... wędrują wciąż co roku na Jasną Górę
Urszula Rogólska /Foto Gość

O swoim pielgrzymowaniu opowiadają:

Białe skarpetki czyli pielgrzymkowe małżeństwo

Piotr Pawicki pamięta ten dzień jak dziś - 6 sierpnia 2013 roku. Hałcnów. Start pielgrzymki bielsko-żywieckiej na Jasną Górę. Jest pielgrzymkowym technicznym. I wtedy rzucają mu się w oczy TE białe skarpetki w sandałach. A później cała postać, która ma je na stopach - Monika!

- Ja byłam zwykłym pątnikiem, on cały czas na służbie. Ale tak od słowa do słowa, zaczynaliśmy się poznawać. Białe skarpetki zdały egzamin - skutecznie przyciągnęły uwagę (i zakładam je na każdą pielgrzymkę) - śmieje się Monika. - Wtedy był dla mnie jeszcze kolegą, na następną pielgrzymkę poszliśmy jako narzeczeństwo, a od dwóch lat jesteśmy małżeństwem.

Jak podkreśla Monika: - Urzekła mnie w nim bezinteresowna pomoc, którą służył innym - był zawsze dla ludzi, zawsze otwarty - czasem sam szedł ostatkiem sił, ale nigdy nie odmówił pomocy bardziej potrzebującym. Zajmował się (niestety :)) nie tylko mną, ale wszystkimi dookoła. To mnie zauroczyło.

Białe skarpetki Moniki Pawickiej przypominają mężowi historię jej poznania   Białe skarpetki Moniki Pawickiej przypominają mężowi historię jej poznania
Urszula Rogólska /Foto Gość

Od chwili poznania się, wciąż pielgrzymują co roku. Mają nadzieję, że w przyszłym roku pójdą już we trójkę - w lutym ma się narodzić ich pociecha. - Czegoś by nam brakowało, gdybyśmy nie poszli. W życiu różnie bywa - brak urlopu, może sił, ale robimy wszystko, żeby tu być - podkreśla Piotr. - Bo to wyjątkowy czas, kiedy można spotkać się z Bogiem, samym sobą i sobą wśród innych, którzy idą w tym samym celu, w tym samym kierunku.

Monika dodaje: - Kiedy się wraca po tych sześciu dniach do domu, to czegoś brakuje - śpiewów, spokojnej modlitwy, wspaniałej atmosfery.

A Piotr podsumowuje: - W grupie trzeciej już żartowaliśmy kiedyś, że jesteśmy uzależnieni od pielgrzymowania i powinniśmy się przedstawiać: mam na imię tak i tak, mam tyle i tyle lat, jestem pielgrzymem. Bo kiedy schodzisz z Wałów Jasnogórskich odliczasz już 365 dni do następnej pielgrzymki…

Pierwszaki po sześćdziesiątce

- Ta myśl, żeby pójść na pielgrzymkę towarzyszyła mi od jakichś 50 lat - mówi Stanisława Buczkowska z Bielska-Białej. - I praktycznie zawsze gdy pielgrzymka wychodziła, to miałam taki niedosyt, że ja nie idę. Pojawiały się różne problemy, obowiązki i zawsze brakowało tej ostatecznej motywacji. Jestem wdzięczna Opatrzności, że w tym roku nadszedł ten czas i mogę uczestniczyć w pielgrzymce. Jestem mile zaskoczona organizacją, atmosferą. A samo chodzenie wcale nie jest takie męczące. Cieszę się, że jeszcze przed 65. rokiem życia mogę pielgrzymkę odbyć, bo później to już chyba tylko w towarzystwie osoby opiekującej się mną.

Stanisława Buczkowska z Bielska-Białej i Bronisław Wojtuś z Międzyrzecza pielgrzymują w tym roku po raz pierwszy w życiu   Stanisława Buczkowska z Bielska-Białej i Bronisław Wojtuś z Międzyrzecza pielgrzymują w tym roku po raz pierwszy w życiu
Urszula Rogólska /Foto Gość

Jak dodaje pani Stanisława: - Co roku motywacja była coraz mocniejsza. Mam tyle spraw, za które chciałam Panu Bogu okazać wdzięczność - za okazane łaski w mojej rodzinie, za rozwiązania trudnych problemów. Te dni, to czas mojego dziękczynienia…

Pielgrzymkowym pierwszakiem jest także Bronisław Wojtuś z Międzyrzecza.

- Ja też już po sześćdziesiątce i też idę po raz pierwszy - mówi. -  Chciałem podziękować Bogu za życie, za zdrowie całej rodziny; za dzieci, za wnuki. Już od dawna zamierzałem pójść na piechotę do Częstochowy. Jest zdrowie, werwa do życia - i wreszcie się udało!

Co roku idę w intencji jedno z moich pięciorga dzieci

 Z synem Karolem i synem brata Jackiem Dziedzicem pielgrzymuje Maria Węglarz z Ciśca.

- Idę czwarty raz, syn był także rok temu. Mamy pięcioro dzieci i każdego po kolei wciągam. Kuzyn Karola idzie pierwszy raz - zachęciliśmy go, żeby się zdecydował i żeby chłopakom szło się raźniej - mówi pani Maria. - Kiedy poszłam pierwszy raz, widziałam wyraźnie owoce pielgrzymki. Ofiarowałam ją za najstarszą córkę. I tak już poszło. Co roku idę za jedno dziecko - w tym, za czwarte z rzędu i mam nadzieję, że Pan Bóg mi pozwoli pójść jeszcze raz za tego najmłodszego.

Maria Weglarz z Ciśca z synem Karolem i jego kuzynem Jackiem Dziedzicem   Maria Weglarz z Ciśca z synem Karolem i jego kuzynem Jackiem Dziedzicem
Urszula Rogólska /Foto Gość

Cieszę się, że mogę iść, że mam tyle siły. Czasem coś drzemie w człowieku, że chciałby pójść, ale brakuje mu odwagi. Mnie kiedyś zachęciły koleżanki. Początek nie był łatwy - byłam źle przygotowana, ale już następnym razem było całkiem fajnie. Spodobało mi się. Mam dużo koleżanek, które - tak czuję - pozytywne mi "zazdroszczą". I myślę, że kiedyś przyjdzie ich czas i one także wstaną ze stołków i wyruszą zza biurek. Bo człowiek szuka Boga na różnych ścieżkach życia. To jest jeden z tych sposobów.

Pielgrzymujemy z córeczkami "na próbę"

- Żona jest pielgrzymkową weteranką - pielgrzymowała już dziesięć razy, a w tym roku ruszyła po raz jedenasty - mówi Łukasz Norymberczyk z Hałcnowa. - Ja szedłem wspólnie z żoną może raz, jeszcze przed naszym ślubem.

- Ale w tym roku ten mój jedenasty raz się nie liczy, bo idziemy tylko jeden dzień - uśmiecha się jego żona Bożena. - Są z nami nasze córeczki: 3-letnia Hania i 11-miesięczna Marysia. To dla nas taki dzień nauki. Chcieliśmy spróbować jak to będzie, a być może w przyszłości uda się nam wybrać na wszystkie sześć dni.

Bożena i Łukasz Norymberczykowie z Hałcnowa z córeczkami Hanią i Marysią   Bożena i Łukasz Norymberczykowie z Hałcnowa z córeczkami Hanią i Marysią
Urszula Rogólska /Foto Gość

Bożena dodaje, że brakuje jej atmosfery pielgrzymowania: - I takiego - może to paradoksalnie zabrzmi - wyciszenia - zaznacza. - W tym zabieganym życiu brakuje nam takich chwil jak tego pierwszego dnia, kiedy wyruszyliśmy z pielgrzymami, kiedy mogliśmy razem usiąść na kocu piknikowym na postoju, kiedy mogliśmy się razem pomodlić w drodze i spędzić czas całą rodzina. Jesteśmy dla siebie nawzajem, ale też dla innych.

Małżonkowie ze wzruszeniem mówią o życzliwości innych pątników: - Oboje pchamy po jednym wózku, co chwile ktoś podchodzi i chce nam pomóc je popchać. My się tłumaczymy, że wybraliśmy się tylko na jeden dzień, ale to bardzo miłe dla nas.