Podatnicy zapłacą za drzewa sadzone na prywatnych działkach?

To (oprócz konieczności uzyskania zgody na wycinkę) byłaby logiczna konsekwencja uznania prywatnych drzew za dobro wspólne.

Podatnicy zapłacą za drzewa sadzone na prywatnych działkach? RichardBH / CC 2.0

Lecą wióry w kolejnej wojnie narodowej - tym razem o drzewa. Oburzenie części społeczeństwa wzbudziło nowe prawo zdejmujące z prywatnych właścicieli obowiązek uzyskania pozwolenia na wycięcie drzewa czy krzewu rosnącego na jego posesji. Najczęściej używany argument jest taki, że nowe prawo doprowadzi do niekontrolowanej wycinki drzew i dewastacji drzewostanu w Polsce, a drzewa są przecież wartością wspólną.

Lubię drzewa. Dają cień, poprawiają jakość powietrza, którym oddychamy i podnoszą estetykę otoczenia. Lubię drzewa, ale ich nie czczę. Sadzę przeróżne gatunki jeśli tylko mam okazję i miejsce. Ale mam świadomość, że są sytuacje, kiedy trzeba je przyciąć lub wyciąć. Jeśli państwo chce moje prywatne drzewa uznać za dobro wspólne i zabronić mi decydowania o ich losie to dobrze, niech tak będzie, ale niech też państwo konsekwentnie weźmie na siebie koszty tego wspólnego dobra - zwróci mi pieniądze za sadzonki (przede mną zakup 20 drzewek, chętnie przyjmę zwrot z miejskiej kasy), nawóz, narzędzia do pielęgnacji, osłonki na zimę i godziny pracy, które mógłbym przecież spędzić np. bawiąc się z synem lub czytając książkę na leżaku. Niech państwo weźmie na siebie finansową odpowiedzialność za ewentualne straty, do których dojdzie z powodu nie wydania lub zbyt późnego wydania zgody na wycinkę. Bo, kiedy drzewo runie na czyjeś auto lub - co gorsza kogoś - to wtedy już drzewo jest prywatne i odpowiada za nie wyłącznie właściciel.

Jeśli drzewo na prywatnej posesji to dobro wspólne, to wszyscy powinniśmy składać się na nie w podatkach. Bo w sumie dlaczego nie? Zresztą tego typu absurdów jest więcej. Na przykład chodnik przylegający do prywatnej posesji. Jak celnie zauważył znajomy - gdy trzeba go odśnieżyć - to obowiązek właściciela, a gdy właściciel działki chciałby napić się na stojącej przy tym chodniku ławeczce piwa - oj, wtedy już łamie zakaz spożywania alkoholu w miejscu publicznym.

Koncepcje relacji państwa do własności są różne. Można dyskutować o ich dobrych i słabych stronach. Ale jednym z najgłupszych rozwiązań jest niekonsekwencja - sytuacja, gdy państwo ingeruje w swobodę dysponowania własnością, ale to właściciel ponosi koszty.

Pytanie: czy ci, którzy dziś protestują przeciwko prawu właściciela do wycinki drzewa na swojej posesji, ze względu na wspólne dobro, jakim jest drzewostan i szeroko rozumiana ekologia, równie chętnie zapłacą ze swoich podatków za poniesione przez właściciela koszty sadzenia, pielęgnacji i czasu spędzonego na pracach ogrodowych?