To skandal!

GN 02/2016

publikacja 07.01.2016 00:15

O tym, jak wejść do Bożej rodziny, i o Najwyższym wybierającym tych, którzy się „nie nadają”, z Deborą Sianożęcką rozmawia Marcin Jakimowicz

Debora Sianożęcka – psycholog, autorka książek o Tamar i Rachab – kobietach wymienionych w rodowodzie Jezusa Debora Sianożęcka – psycholog, autorka książek o Tamar i Rachab – kobietach wymienionych w rodowodzie Jezusa
Roman Koszowski /Foto Gość

Marcin Jakimowicz: Jak to się stało, że pani psycholog zajmująca się na co dzień ludźmi uzależnionymi pisze o sobie: „Jestem uzależniona. Od Eucharystii”.

Debora Sianożęcka: Przychodzi taki czas, gdy człowiek czuje, co jest mu potrzebne do życia, bez czego nie potrafi funkcjonować. W pewnym momencie zrozumiałam, że nie jestem w stanie żyć bez dwóch rzeczywistości, bez Eucharystii i Biblii. Jezus zapowiedział: „Jeżeli nie będziecie spożywali Ciała Syna Człowieczego, nie będziecie mieli życia w sobie”, a ja wiem, że to nie jest metafora. Gdy nie przyjmuję Komunii, nie mam siły: fizycznej, psychicznej, duchowej. Poza tym ja bardzo lubię przyjmować Jezusa. (śmiech) Często, gdy przychodzę do kościoła „wypluta”, zmęczona, nagle pojawia się we mnie odruch, który na własnej skórze przerobiła biblijna Elżbieta: skirtao. I Debora Sianożęcka zaczyna tańczyć jak maleńki Jan Chrzciciel? Nie, nie tańczę. Nie wywołuję wśród wiernych popłochu i świętego oburzenia. Nie chcę, by wzywali egzorcystę. (śmiech) Ale, nie ukrywam, mam ochotę podskoczyć. Czuję ogromną radość. Eucharystia jest wielkim uderzeniem życia. Ona niesie światło.

Nosiłaś w sobie ciemność?

Tak. Nie potrafię o tym mówić bez wzruszenia. Na szczęście mam wodoodporny tusz. (śmiech) Przeżyłam ciemność. Wielką. Dziś patrzę na to jak na czas łaski. Przed laty wylądowałam po uszy w depresji. Nieźle to brzmi: psycholog w depresji.

Przyznajesz się do tego bez bicia? Szewc bez butów chodzi – ładnie się mówi, ale opowieści psychologa o swoje depresji to nieczęsty przypadek…

Przyznaję się do tego, bo często ludzie postrzegają psychologów jako ludzi niezniszczalnych, silnych psychicznie. Czytasz Biblię, poznajesz Boga i wiesz już, że nie możesz udawać. Tu nie ma miejsca na kompromisy. Albo jesteś prawdziwy, albo znikasz, nie ma cię. Dlaczego psycholog przyznaje się do depresji? Bo grozi mu to, że straci czujność, samokontrolę. Pomyśli: „Przyjmuję setki ludzi. Znam schematy myślenia, mechanizmy, wiem, co powiedzieć, co wyłapać. Może już jestem zdrowa? Doskonała?”. Od najwcześniejszych lat towarzyszył mi smutek. Trochę wiązało się to z trudnymi doświadczeniami z rodzinnego domu... Gdy zabrakło Pana Boga i weszłam w grzech, ten smutek przekształcił się w depresję. I wtedy w moim życiu pojawiła się koleżanka – Sara. Mieszkałyśmy razem. Zwracała moją uwagę. Zawsze wieczorem modliła się i czytała Słowo. Obserwowałam ją. Pamiętam obrazek: Sara siedzi na łóżku z Biblią. Zaczęło mnie to fascynować…

Sara i Debora… Biblijny „spis lokatorów”.

Tak. To był biblijny skład. Sara była aniołem, takim Rafałem w spódnicy, który towarzyszył Tobiaszowi. Wiem, że modliła się za mnie. O to, bym odnalazła się w Kościele. I tak się stało. Zupełnie niezaplanowanie, spontanicznie, nie wiedząc do końca dlaczego, poszłam do spowiedzi. W Krakowie miałam do wyboru setki kościołów. Była zima. Trzaskający mróz. Szłam i szłam, aż doszłam na Skałkę. W kościele trwał remont. Nie było miejsca na spowiedź. „Remont w kościele – ja do remontu”, tak wtedy pomyślałam. Spotkałam kapłana – o. Augustyna Pelanowskiego. Spowiadałam się w ogrodzie. Na mrozie. Wyrzucałam z siebie grzechy, nazywałam je po imieniu i… nie czułam się oceniana, zawstydzona. To było niezwykłe doświadczenie. Bardzo mi pomogło. Gdy wracałam po spowiedzi, nagle dopadł mnie płacz. Zaczęłam płakać na środku ulicy Dietla.

Kamień spadający z serca?

Tak! To nie była rozpacz! To było doświadczenie uwalniające, oczyszczające. Płakałam i czułam, że dopiero teraz zaczynam oddychać. Po powrocie do domu zaczęłam czytać Biblię, często nie rozumiejąc jej. W ciemno.

Nie czułaś się rozczarowana, natrafiając na inżynieryjny opis budowy świątyni?

Nie. Towarzyszyła mi ciekawość. To była łaska, nie mam wątpliwości. Ktoś doradził mi, bym na początek przeczytała Dzieje Apostolskie. Po pewnym czasie ta osoba nieśmiało spytała: „I jak, przeczytałaś coś?”, a ja odparłam: „Tak. Całą Biblię”. (śmiech)

Od deski do deski?

Tak. Czytałam, bo byłam ciekawa, co będzie dalej. Ten mechanizm działa zresztą we mnie do dziś. Czytam, bo jestem ciekawa, co będzie dalej.

Ciekawość – pierwszy stopień do… nieba.

U mnie tak to działa. Czytałam Biblię, a w moje ciemności wchodziło delikatnie światło. Ciemność, cierpienie były jeszcze we mnie, ale to było już całkowicie inne doświadczenie. Nie skasowałabym dziś tego czasu. Nie zresetowałabym go, nie nacisnęłabym „delete”. To właśnie te „ciemne” doświadczenia otworzyły mnie na obecność Boga.

Czytam Twoje książki: „Rachab” i „Tamar”. Mam wrażenie, że nie opisujesz biblijnych bohaterek, ale… zaprzyjaźniasz się z nimi.

To prawda. Pociągają mnie. To nie są dla mnie postacie historyczne. One istnieją, żyją. Osoby, które miały Ducha Bożego, mogą być nam bliższe niż ludzie żyjący obok nas, ale nie mający tego Ducha. To Boży Duch powoduje, że jesteśmy w tej samej rodzinie…

À propos rodziny: dlaczego Bóg chciał, by w rodowodzie Jego Syna były wymienione kobiety, które były prostytutkami lub były o to oskarżone?

By zrozumieć to, o co pytasz, musimy uświadomić sobie, że rodowód w Biblii jest czymś niesamowicie ważnym. Dla Żyda przynależność to poczucie elementarne, fundamentalne. Każdy chce być czyjś, chce wiedzieć, że jest chciany, akceptowany – jako psycholog obserwuję to każdego dnia. Widać to jak na dłoni podczas terapii. Nawet jeśli ktoś przynosi ogromny bunt wobec swojej rodziny i zdecydowanie deklaruje, że odcina się od niej, w sercu nosi tęsknotę, pragnienie przynależności. Izraelici, tworząc rodowody, wyszukiwali w historii ludzi, którzy byli autorytetami, żyli nienagannie, byli doskonali moralnie, żyli bez zastrzeżeń. To były wzorce do naśladowania, takie osoby ze świecznika, ludzie, którymi można się pochwalić. Jezus Chrystus czyni rzecz przedziwną… W Ewangelii Łukasza czy Mateusza widzimy, że z tymi osobami, którymi „można się pochwalić”, jest, delikatnie mówiąc, kiepsko. Są nierządnice, mężczyźni żyjący na bakier z Prawem. Co to oznacza? Jezus akceptuje każdego. Bierze do rodziny wszystkich. To sygnał, że drzwi domu rodzinnego są otwarte i nikt nie może już czuć się pominięty, niezaproszony. Nie może wykręcać się: „Ja się nie nadaję. Za wysokie progi...”.

Jezus nie miał problemu z grzesznikami. My oczekujemy od innych, by najpierw odpokutowali za swe winy, a dopiero później, jeśli zasłużą, dostąpili miłosierdzia. U Boga działa odwrotny mechanizm. Jezus nie powiedział: „Zacheuszu, jeśli połowę swego majątku rozdasz ubogim, a tym, których skrzywdziłeś, zwrócisz poczwórnie, przyjdę do ciebie na kolację”. U Niego nie ma tego uprzedniego „jeśli”.

Miłosierdzie jest skandalem. Czytam Biblię i uczę się, jak odważyć się na taki skandal w życiu. Na to, by zdecydować się na życie z Jezusem tu i teraz. Bez żadnego uprzedniego „jeśli”. Trzeba się odważyć na skandal życia z Bogiem.

Dlaczego Bóg wybiera tych, którzy z punktu widzenia tego świata kompletnie się do tego nie nadają?

Wybiera ich Jezus, właśnie dlatego, że w tym świecie nikt ich nie wybierze. Wymienia w rodowodzie cudzołożnice: Rachab, Tamar, Batszebę (jej imię oznacza dosłownie „córka siedmiu” – czyli w domyśle kobieta, którą może mieć każdy). Bóg wyciąga rękę po takie osoby, zaprasza je do rodziny.

Co trzeba zrobić, by do niej należeć?

Otworzyć się na łaskę. Rachab znaczy dosłownie „szeroka”. Jedyne, co możemy zrobić, to otworzyć się szeroko na łaskę. Skandalem jest to, że Bóg, który widzi, jaka jestem, nigdy ze mnie nie rezygnuje. Skandalem jest to, że przyjmuje mnie bezwarunkowo, że Jego miłość nie ma dna.

A czy jest ktoś, dla kogo nie było miejsca w rodowodzie Jezusa?

W rodowodzie Jezusa zapisanym w Ewangelii Mateusza nie znajdziemy wywodzących się od Achaza królów, którzy uprawiali magię. Magia to pomieszanie rzeczywistości. Jeśli chcesz być w rodzinie – podpowiada Biblia – musisz być przejrzysty. Nie musisz już zakrywać słabości, wstydzić się ich. Bóg działa delikatnie. On zna naszą kruchość i nie serwuje nam terapii szokowej, wstrząsowej. Patrzy i widzi, ile nasze serce zniesie i ile jesteśmy w stanie przyjąć.

Bywały sytuacje, że pod wpływem lektury Biblii zaczynałaś płakać?

Bywały takie, gdy byłam tak poruszona, że nie mogłam zasnąć. Nie mogłam spać przez Słowo. To łaska, prezent z góry…

A znajomość hebrajskiego?

Też prezent. Najgorsza w mieście dostała dar. Trochę jak Rachab czy Tamar. Gdy kilka lat temu wychodziłam z kościoła paulinów, zauważyłam, że zapamiętywałam z kazania jedynie hebrajskie słowa. One zostawały we mnie, rezonowały. Wyszłam ze Skałki i jedynym słowem, które zapamiętałam, była „szechina”. Co to znaczy? – zastanawiałam się. I zaczęłam czytać o Bożej obecności…

Patrzysz w lustro i wiesz, że jesteś ukochaną córką Boga?

Gdybym miała napisać na wizytówce, kim jestem, zanotowałabym: „Debora Sianożęcka – córka Boga”. Nie mam już wątpliwości. Każdego dnia dziękuję Bogu za to, że mnie chce. Dziękuję, że wzbudził we mnie miłość do Kościoła. Czuję się w nim totalnie akceptowana, kochana, czuję się „czyjaś”. W Kościele człowiek nie może powiedzieć „jestem bezdomny”. Odkąd znalazłam Kościół, niczego innego nie potrzebuję. Gdyby ktoś powiedział mi, że życie z Jezusem jest nudne, przekonywałabym go, że to największa ściema roku. (śmiech)

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.